56 lat temu Uniwersytet Warszawski był świadkiem brutalnie stłumionego przez władze wiecu. 8 marca 1968 roku studenci zaprotestowali w obronie swoich praw. To na naszej uczelni wzniecona została iskra, która popchnęła całe pokolenie do walki z komunizmem.

Lata 60. przebiegały pod znakiem rozczarowania Polaków rządami Władysława Gomułki. Entuzjazm, z jakim witano go w październiku 1956 roku na placu Defilad, szybko zanikł. Po krótkiej odwilży i poprawie warunków życia, władze zrezygnowały z części swobód, jakie przyniósł „Październik”. Wzmocniono cenzurę, powrócono do stosowania antykościelnej i antyinteligenckiej retoryki oraz powołano ZOMO – jednostkę przeznaczoną do pacyfikacji antyrządowych manifestacji. Działania PZPR wzbudzały wątpliwość także wśród jej członków. W 1964 roku dwóch młodych działaczy partii: Jacek Kuroń i Karol Modzelewski zredagowało „List otwarty do członków PZPR”. W liście skrytykowali z pozycji marksistowskich system PRL, dowodząc, iż nie jest on w zasadzie systemem socjalistycznym. Po jego publikacji skazani zostali na 3 lata więzienia. Uwięzienie Kuronia i Modzelewskiego doprowadziło do nasilenia się młodzieżowych ruchów kontestujących sposób rządów w Polsce. Środowisko skupione wokół tej dwójki zaczęto nazywać „komandosami”. Nazwa wzięła się ze sposobu działania grupy. Jej członkowie pojawiali się znienacka niczym komandosi na tyłach sił wroga, na zebraniach partyjnych. Poruszali niewygodne dla władzy kwestie ustrojowe, gospodarcze i historyczne. Do najważniejszych przedstawicieli ruchu należeli: Adam Michnik, Henryk Szlajfer, Seweryn Blumsztajn oraz Jan Lityński. Dziś określilibyśmy „komandosów” młodzieżą z „dobrych domów”. Większość z nich chodziła do najlepszych liceów w stolicy, a następnie studiowała na UW. Ich rodzice często zajmowali ważne stanowiska w aparacie władzy oraz mieli żydowskie korzenie.
Kwestia żydowskiego pochodzenia młodych buntowników okazała się wodą na młyn dla partyjnej propagandy. W tym czasie nie tylko zwykli Polacy byli coraz mniej zadowoleni z Gomułki. Wewnątrz PZPR zaczęły pojawiać się frakcje szykujące się do przejęcia władzy po słabnącym przywódcy. Minister spraw wewnętrznych Mieczysław Moczar skupił wokół siebie grupę „partyzantów” – określenie nawiązujące do wojskowej przeszłości Moczara. Jego zwolennicy odwoływali się do ideologii nacjonalistycznej, ich głównym celem prędko stali się Żydzi. Antysemityzm „moczarowców” był środkiem do wywalczenia sobie pozycji w partii. Najważniejsze stanowiska obsadzone były przez starych działaczy ze stażem okupacyjnym, z których wielu miało żydowskie pochodzenie. „Partyzanci” reprezentujący młodsze pokolenie, rozpętując antysemicką nagonkę, liczyli na wyrzucenie partyjnego „betonu” i możliwość awansu w strukturach PZPR. Idealna okazja ku temu nastała po wybuchu wojny sześciodniowej latem 1967 roku, kiedy to państwa bloku wschodniego stanęły po stronie państw arabskich walczących z Izraelem. Od tej pory każdego niewygodnego działacza można było oskarżyć o syjonizm, czyli wspieranie agresywnej polityki Izraela, niezależnie od faktycznych poglądów.
Podczas gdy w partii trwała wewnętrzna gra o wpływy, środowisko studenckie otrzymało kolejny cios. Z UW relegowano Adama Michnika i Henryka Szlajfera, a wszystko za sprawą… Adama Mickiewicza. Z okazji 50. rocznicy rewolucji październikowej Teatr Narodowy w Warszawie wystawił Dziady w reżyserii Kazimierza Dejmka. Przedstawienie nie spodobało się partyjnym decydentom. Uznali je za antyradzieckie i szkodzące stosunkom między PRL a ZSRR. Na nic zdały się tłumaczenia Dejmka, że Mickiewicz nie napisał antyradzieckiej sztuki, gdyż nie mógł przewidzieć powstania Związku Radzieckiego. Stopniowo utrudniano granie dramatu, aż zapadła decyzja o zdjęciu Dziadów z afisza. Jak łatwo się domyślić, im bardziej zakazywano sztuki, tym większe zainteresowanie wzbudzała. Po ostatnim przedstawieniu 30 stycznia 1968 roku „komandosi” zorganizowali demonstrację w obronie wolności słowa. Kilku z nich zatrzymano, jednak największe konsekwencje spotkały Michnika i Szlajfera, którzy szczegółowe informacje o proteście przekazali korespondentowi zagranicznej prasy.

Wyrzucenie dwóch studentów na polecenie partii wywołało ogromne oburzenie wśród studentów UW. „Komandosi” postanowili to wykorzystać i zaplanowali na 8 marca wiec w obronie swobód demokratycznych. O 12:00 na dziedzińcu UW zebrało się około 1000 osób, zabrakło jednak najważniejszych przedstawicieli „komandosów”, którzy zostali prewencyjnie aresztowani przed dotarciem na spotkanie. Irena Lasota odczytała projekt rezolucji, w której studenci domagali się poszanowania Konstytucji PRL, przywrócenia na studia Michnika i Szlajfera oraz umorzenia postępowania dyscyplinarnego przeciwko uczestnikom manifestacji w obronie Dziadów. Po przyjęciu tych postanowień tłum zaczął się rozchodzić. Na dziedziniec wjechały autobusy z „aktywem robotniczym”, składającym się z ubranych po cywilnemu i wyposażonych w pałki funkcjonariuszami ZOMO i ORMO. Rozpoczęła się brutalna pacyfikacja pokojowej, spokojnie przebiegającej manifestacji. Wydarzenia 8 marca stały się impulsem do strajków i manifestacji w całej Polsce. Dzień później wsparcie dla studentów UW wyraziła Politechnika Warszawska, a w kolejnych dniach fala protestów rozniosła się na Kraków, Wrocław, Łódź, Poznań, Gdańsk, Toruń, Katowice i Lublin. We wszystkich tych miastach manifestacje były rozpędzane przy użyciu ZOMO. Warto pamiętać, że brali w nich udział nie tylko studenci, ale także młodzi robotnicy. Nie był to bunt jedynie młodej inteligencji, a całego pokolenia wychowanego w PRL.
Konsekwencje dla protestujących studentów były niezwykle poważne. Na UW rozwiązano sześć kierunków, m.in. ekonomię, filozofię i socjologię. Dochodziło do masowych skreśleń z list studentów – jednorazowo usunięto z UW 1616 osób. Sięgano też po niezwykle dotkliwy sposób kary, jakim było powoływanie studentów do wojska. Represjonowano także pracowników naukowych wspierających młodzież. Wielu z nich zwolniono, powołując na ich miejsce tzw. docentów marcowych – ludzi bez należytego wykształcenia, za to oddanych partii.
Władze postanowiły połączyć młodzieżową rewoltę z kampanią antysyjonistyczną. Propaganda szybko połączyła żydowskie korzenie części przedstawicieli ruchów studenckich z działaniami obcych służb i prowokacją wymierzoną w socjalizm. W zakładach pracy organizowano masówki, czyli wiece popierające władze, na których roiło się od haseł antyinteligenckich i antyżydowskich. Doszło do czystek osób pochodzenia żydowskiego nie tylko na ważnych partyjnych stanowiskach. W efekcie kampanii marcowej z Polski emigrowało około 15 tysięcy osób pochodzenia żydowskiego, którym odbierano polskie obywatelstwo.
Marzec 1968 roku był dla PRL-u zwiastunem końca epoki Gomułki oraz początkiem formowania się oporu wobec władz. Wielu uczestników młodzieżowych manifestacji budowało opozycję demokratyczną w latach 70., a następnie włączyło się w działanie „Solidarności”. Udział w protestach był dla nich przełomowym i często wspominanym jako najważniejsze doświadczenie w życiu. Jako społeczność UW powinniśmy być dumni, że ziarenko przemian w naszym kraju zostało zasiane na dziedzińcu naszego uniwersytetu.





Dodaj komentarz