Wokół jednego z filmów nominowanych do tegorocznych Oscarów narosło wiele kontrowersji. Wyjaśniamy, skąd się biorą, a także czy warto obejrzeć „Emilię Perez” na dużym ekranie po polskiej premierze 28 lutego.

„Emilia Perez” w reżyserii Jaquesa Audiarda to francusko-amerykańsko-meksykańska produkcja, która swoją światową premierę miała w maju zeszłego roku, ale do polskich kin trafi dopiero na koniec lutego. Film po swojej premierze na festiwalu w Cannes został dość entuzjastycznie przyjęty, a cztery główne aktorki – Karla Sofia Gascon, Zoe Saldana, Selena Gomez i Adriana Paz – za swoją grę aktorską otrzymały wyróżnienie. Do tej pory „Emilia Perez” zdobyła aż 96 nominacji oraz ponad dwadzieścia nagród, z których oprócz wyróżnienia w Cannes należałoby wymienić Złote Globy w kategoriach: najlepsza komedia lub musical, najlepszy film nieanglojęzyczny, najlepsza piosenka oraz statuetka dla Zoe Saldany, najlepszej aktorki drugoplanowej.
Mimo tak dużych sukcesów w bieżącym sezonie nagród, wokół „Emilii Perez” w ostatnich miesiącach zaczęły narastać kontrowersje, do tego stopnia, że w styczniu reżyser zdecydował się przeprosić za treści, które uznano za szokujące. Ta wypowiedź była pokłosiem krytyki, jaka spadła na film ze względu na krzywdzące przedstawienie Meksyku oraz społeczności LGBT+.
O czym jednak opowiada Audiard w swoim najnowszym filmie? W akcję „Emilii Perez” jako widzowie jesteśmy wprowadzeni z perspektywy Rity (Zoe Saldana) – prawniczki z Meksyku. Pewnego dnia kobieta dostaje niecodzienną propozycję – ma pomóc Manitasowi (Karla Sofia Gascon), szefowi kartelu narkotykowego, znaleźć lekarza, który przeprowadzi korektę płci. Zabieg wiąże się ze zmianą całego życia, gdyż gangster decyduje się upozorować swoją śmierć, zatajając prawdę nawet przed żoną i dziećmi. Sekret znają tylko lekarz i prawniczka Rita, która staje się świadkiem przemiany wewnętrznej Emilii Perez, wkrótce zyskującej uznanie w meksykańskim społeczeństwie dzięki swojej działalności na rzecz osób zaginionych.
Poruszenie tematyki zaginięć w Meksyku oraz działalności karteli narkotykowych sugerowałoby, że mamy do czynienia z kinem zaangażowanym społecznie. Nic bardziej mylnego, ponieważ Audiard odżegnał się od takiej interpretacji, potwierdzając, że oddanie realiów współczesnego Meksyku nie było jego intencją. W ten sposób reżyser odpowiedział na zarzuty dotyczące stereotypowego przedstawienia Meksykanów w „Emilii Perez”. Zgodnie z tym tokiem rozumowania, Audiardowi chodziło wyłącznie o wykorzystanie pewnej konwencji. Oczywiście nie każdy film musi być społecznie zaangażowany i na ten brak można łatwo przymknąć oko szczególnie przy musicalu; powielanie krzywdzących stereotypów jest jednak zwyczajnie szkodliwe społecznie i uważam, że zarzuty wobec tego aspektu „Emilii Perez” są całkowicie uzasadnione.
Film Audiarda zawiera jednak elementy, które należy docenić. Przede wszystkim wątek korekty płci – różnie przyjęty przez przedstawicieli środowiska queerowego – stwarza wspaniałą okazję do refleksji natury moralnej. Podczas trwania filmu wielokrotnie postawione jest też pytanie, na ile główna bohaterka jest odpowiedzialna za przeszłość, od której się odcina, i czy praca nad sobą oraz refleksja nad poprzednim życiem wystarczą, by Emilię można było uznać za dobrego człowieka.
Chociaż historia Emilii Perez może zainspirować i pokazać, że nigdy nie jest za późno, żeby dokonać w życiu różnych wyborów, to zwraca także uwagę na konsekwencje, z jakimi mierzy się osoba zmieniająca swoje życie, choćby poprzez reakcje ze strony otoczenia. Droga, którą wybrał Manitas, zakładała drastyczne odcięcie się od bliskich, ponieważ wiedział, że jego środowisko nigdy nie zaakceptuje takiej decyzji. Dostrzegam w tym pewien rodzaj hołdu dla tych członków społeczności queerowej, którzy czują, że bliscy nie potrafią zaakceptować ich takimi, jakimi są.
Wątkiem znacznie mi bliższym okazała się jednak subtelnie przemycona do „Emilii Perez” tematyka praw kobiet. Najpierw poznajemy Ritę, ciężko pracującą w kancelarii na sukces kolegi po fachu. Trochę później dowiadujemy się, że Jessica (Selena Gomez) będzie żyć w przekonaniu, że jej mąż nie żyje. Sytuacje obu kobiet podkreślają, jak patriarchalna jest kultura, w której żyją: Rita nie może przebić się przez szklany sufit w życiu zawodowym, a Jessica traci prawo do decydowania o własnym życiu, ponieważ partner nie włącza jej w proces podejmowania decyzji.
Oba te wątki – korekty płci oraz praw kobiet – sprawiają, że jest to film o ogromnym potencjale, żeby uznać go za przykład kina zaangażowanego społecznie. Szkoda, że reżyser odżegnał się od tego tropu, kiedy tłumaczył się ze stereotypowego przedstawienia Meksyku. Pogłębienie tych wątków sprawiłoby, że „Emilia Perez” byłaby wyjątkowym dziełem, połączeniem właśnie kina zaangażowanego społecznie i musicalu.
Mimo tych dość oczywistych mankamentów, trudno nie wspomnieć o naprawdę udanych aspektach, dzięki którym „Emilia Perez” została zauważona na niejednym konkursie. Przede wszystkim należy tutaj wymienić fantastyczną grę aktorską Karli Sofii Gascon, Zoe Saldany i Seleny Gomez, od których trudno oderwać wzrok, szczególnie przy sekwencjach muzycznych. Warto docenić nie tylko wokal aktorek, lecz także robiące duże wrażenie i dobrze przemyślane choreografie, idealnie wpisujące się w musicalową estetykę, dzięki której film jest też po prostu przyjemny dla oka.
Na pewno „Emilii Perez” jako widzowie nie zapomnimy jeszcze długo, szczególnie ze względu na – trzeba przyznać – bardzo oryginalną tematykę. Otoczka musicalu – oczywiście wraz z gwiazdorskim trio Gascon, Saldana i Gomez – sprawiły, że po wyjściu z sali kinowej myślałam o dziele Audiarda bardzo ciepło, niestety po głębszej refleksji nad tym, w jaki sposób zostały poruszone pewne wątki, uważam, że trudno ocenić „Emilię Perez” jednoznacznie. W moim odczuciu Audiard nie wykorzystał w pełni potencjału, jaki miało zderzenie ze sobą tak różnych konwencji w jednym filmie, jednak jeśli rozpatrywać „Emilię” wyłącznie w kategoriach rozrywkowych, to jest to niesamowita uczta dla oczu. Fanom musicali – i nie tylko – polecam obejrzeć na dużym ekranie choćby dla choreografii sprawiających monumentalne wrażenie; a jeśli szukacie innego powodu, żeby pójść na „Emilię Perez” do kina, to wyrobienie sobie opinii na temat tak kontrowersyjnego filmu zdecydowanie jest wystarczającym powodem.





Dodaj komentarz