Trzy-Sześć, a właściwie Piotr Jerzy Urbaniak swój prime jako muzyk przechodził ponad dekadę temu. Freestylowiec, ghostwriter, prekursor formuły battle rap na polskiej ziemi, może pochwalić się numerami z gigantami sceny muzycznej takimi jak Solar czy Quebonafide. Choć muzyka przestała grać w jego życiu pierwsze skrzypce, jak sam wspomina „nie chce go wypuścić ze swoich szponów”, przez cały czas jest obecna. Dziś prężnie działa jako trener capoeiry oraz tłumacz. Prócz kreatywnego tłumaczenia gier komputerowych i materiałów promocyjnych, na swoim koncie posiada również przekład kawałków Białasa, Bedoesa czy Maty. Obecnie zobaczyć go możemy podczas gal KSW, na których odpowiedzialny jest za tłumaczenie zawodników.

W maju stoczył, i w fenomenalnym stylu wygrał, walkę z Szubim Szubsem w formule battle rap na Bitwie o Południe. Jest olbrzymim miłośnikiem capoeiry, określa siebie jako “oldschoolowca” w tej dziedzinie, z uwagi na to, że trenuje już dwadzieścia lat (a capoeira w Polsce pojawiła się dopiero pod koniec lat 90.). Człowiek orkiestra, zafascynowany światem, na co dzień godzi obowiązki z pasjami. W wolnych chwilach trenuje K1 i gra w piłkę nożną.
Od czego zaczęła się Twoja przygoda z rapem?
Pochodzę z pokolenia mocno rapowego i rap zawsze był obecny w moim dzieciństwie, chociaż moja rodzina niespecjalnie się tym jarała. Jako dziecko dużo słuchałem amerykańskiego rapu, kompletnie go nie rozumiejąc, co jest dosyć zabawne, jak się wraca po latach do tych tekstów. Jako nastolatek jeździłem na obozy językowe. Odbywały się one w Polsce, ale polegały na intensywnej nauce języka angielskiego. Miałem tam takiego ziomka Błażeja, który był metalowcem. Chodził w bluzach tych mrocznych zespołów, miał długie włosy. Uczyłem go słuchania rapu, a on mnie uczył słuchania cięższej muzyki, takiej typu Slipknot, czy System of the Down. Do tej pory czasami zdarza mi się słuchać tego typu muzyki. Żartowaliśmy sobie często, że może kiedyś założymy zespół, w którym ja będę raperem, a on DJ-em. Mijały lata i Błażej się coraz bardziej „hip-hopizował”. Ściął włosy, czarne ciuchy zamienił na luźne spodnie i bluzy, bardzo mocno się wkręcił w nie tyle co w DJ-kę, ale w turntablizm. Niestety na pewnym etapie kontakt nam się urwał. Mając dwadzieścia lat stwierdziłem, że jeżeli on na poważnie podszedł do naszych żartów, to może ja też spróbuję. To był mniej więcej rok 2006-2007. I to był okres, w którym zajarałem się polskim freestylem. Oczywiście w 2003 roku pojawił się film Ósma Mila, po którym wiele osób się wkręciło we freestyle. Najpierw odkryłem, więc bitwy tego typu za oceanem, a później w Polsce.
Byłem wielkim fanem takich legend polskiego freestyle’u jak Duże Pe i Te-Tris. To dwóch absolutnych klasyków. Myślę, że wszyscy freestylowcy z mojego pokolenia są w stanie z pamięci zarapować bitwę między nimi z finału WBO 2004, bo to jest po prostu kanon.
Umiałbyś teraz to zarapować z pamięci?
Oczywiście. W 2007 roku zacząłem freestylować. Miałem za sobą kilka bitew wyjazdowych jako fan freestyle’u. Poznałem całą ekipę, z którą się trzymam do dziś. Między innymi chłopaków, którzy byli w moim narożniku na Bitwie o Południe. To są wszystko znajomości z tamtych czasów, więc trzymamy się razem już 18 lat.
Z Muflonem (freestylowiec, scenarzysta “1670”) znamy się już 20 lat. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że może też bym spróbował swoich sił w tym temacie. Zacząłem w tym dłubać. Pościągałem sobie bity, zacząłem freestylować.
Okazało się, że dosyć szybko się rozwijam. Pasowało to do mojego poczucia humoru, które zawsze było dosyć mocno punchline’owe. Lubiłem sobie dogryzać z innymi ludźmi. W 2008 roku razem z ziomkiem opracowaliśmy metodę wspólnego ćwiczenia. On nam scratchował, ja do tego freestyleowałem. Robiliśmy mnóstwo takich sesji. Zdarzało się, że trwały one po 5-6 godzin, a po nich padaliśmy wykończeni. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że powinienem spróbować swoich sił w bitwie.
Jak wyglądał Twój debiut i co się działo po nim?
Zadebiutowałem w lutym 2008 roku w Bitwie o Obieg Znaleziony. To był klub pod Galerią Zachętą. Było to dosyć na wariata, bo myśleliśmy, że bitwa jest dzień później niż faktycznie była. Wjechałem totalnie bez żadnego przygotowania, bez rozgrzewki. Odpadłem w eliminacjach, ale zdobyłem jakieś tam skille. Na widowni byli wtedy Te-Tris i Duże Pe. Obydwaj mi podszepnęli dobre słowo po wszystkim, więc cisnąłem dalej. Później już sprawy się potoczyły bardzo, bardzo szybko. Miesiąc później była taka mała, lokalna bitwa w klubie Saturator na Pradze. Te już wygrałem, a była to bitwa mocno obsadzona, bo byli na niej Muflon i Białas. Dosłownie cztery dni później pojechałem na Bitwę o Respekt w Gdańsku w klubie Parlament. Tam zdobyłem drugie miejsce, a była to ogólnopolska bitwa, naprawdę z czołówką. W finale przegrałem z Muflonem, który miał już na koncie pas mistrza WBW (Wielka Bitwa Warszawska, uważana za Mistrzostwa Polski), a w tym samym roku zdobył kolejny. Jest to moim zdaniem najlepszy polski freestyle’owiec w historii, więc uważam, że przegrać z nim na początkowym etapie to nie jest żadna ujma. Dodało mi to tylko wiatru w żagle. Rozkręcałem się, zacząłem jeździć na bitwy. W 2008 roku była taka Bitwa o Mokotów zorganizowana przez Dużego Pe. Pierwsza, chyba w ogóle w historii Polski, w której naprawdę były przyzwoite nagrody. Pula nagród za pierwsze trzy miejsca to zdaje się było 10 000 złoty. Jak na tamte czasy to były absurdalnie duże pieniądze, przykładowo często jeździliśmy i walczyliśmy, freestyle’owaliśmy jedynie za zwroty. Na wspomnianym wydarzeniu doszło do mojego legendarnego starcia, z którego większość fanów freestyle’u mnie kojarzy. Było to z freestyle’owcem, który się nazywa Enson. W pewnym sensie ta bitwa połączyła nas jak horkruksy Harry’ego Pottera i Voldemorta, bo od tej pory ludzie kojarzyli nas ze sobą. Co ciekawe jeszcze około półtora roku później, doszło do kolejnego naszego starcia na WBW. Obydwa przegrałem, ale dały mi tyle doświadczenia, że w ogóle przegranym się nie czułem.
Jeszcze w 2008 roku zakwalifikowałem się do finału w WBW, w którym zająłem trzecie miejsce, chociaż byłem w fatalnej formie, to udało się znaleźć wśród czwórki najlepszych freestyle’owców w Polsce. Jak na pół roku od debiutu było to przyzwoite osiągnięcie. Nie wierzyłem za bardzo, że to się dzieje. W 2009 roku Muflon zakończył karierę takiego freestyle’owca, który jeździł po bitwach, pojawiał się jedynie na showcasach. Był takim zdecydowanym dominatorem tej sceny, więc pojawiła się poróżnia, którą kilka osób chciało zapełnić. Rok 2009 to był prime mojej formy freestyle’owej, gdzie wydaje mi się, że było takie pół roku, gdzie miażdżyłem wszystkich. Wygrałem z pięć czy sześć bitew z rzędu. Nie przegrałem ani jednej, aż do finału WBW, w którym znowu trafiłem na tego cholernego Ensona. Myślałem, że miałem potencjał na to, żeby wygrać to jednak się nie udało. Wygrał go mój człowiek Flint, bardzo się cieszyłem z jego sukcesu.
Liczyłeś kiedyś ile bitew stoczyłeś?
Myślę, że jest to liczba rzędu 20-30, raczej bliżej 20. Były lokalne bitwy warszawskie, była Wielka Bitwa o Szczecin, Wojna o Wawel itd. Generalnie było tego sporo i każda wygrana bitwa oznaczała, że stoczyłeś na niej cztery zwycięskie pojedynki, więc jak sobie to przemnożysz to wychodzi dość imponująca liczba.
Dlaczego zniknąłeś ze sceny?
Gdzieś na pewnym etapie moja zajawka freestyle’owa się wypaliła. Próbowałem się pojawiać na bitwach jako sędzia, ale miałem wrażenie, że ta konwencja troszkę doszła do ściany, nic nowego się nie pojawiało. Często bywając na bitwach słyszałem te same wersje, te same wersy i w końcu mnie to troszkę znudziło.
Zostawiłeś freestyle, ale w rapie działałeś dalej.
W 2010 roku tak naprawdę przestałem freestyle’ować i troszeczkę się przerzuciłem na rap studyjny. Za czasów freestyle’owych nagrałem ze dwa czy trzy luźne numery. Ludzie je fajnie przyjęli, więc wziąłem się za nagrywanie płyt.
W kwietniu 2010 roku wypuściłem swoją debiutancką płytę DesAnt. To był mixtape w całości nagrany na kradzionych bitach. Kradzionych w sensie wyprodukowanych przez kogoś innego dla kogoś innego. I tym kimś innym, był właśnie producent, który się nazywał Ant. Gość ze Stanów Zjednoczonych, z Minneapolis, który produkował dla Brother Aliego, którego byłem ogromnym fanem. Dobrze znałem jego produkcję. Postanowiłem swój debiut w całości nagrać na tych bitach. Bardzo dobrze zostało to przyjęte, więc jeszcze w tym samym roku w grudniu wypuściłem drugą płytę, która była już po części nagrana na bitach autorskich moich kolegów. Nazywała się Las Vegas Po Awarii Prądu vol.1.
W 2011 roku działaliśmy z chłopakami w ramach różnych ciekawych projektów. Nagraliśmy Wizję Lokalną, projekt który do tej pory jest chyba moim najczęściej wyświetlanym numerem na YouTubie. To była kolaboracja raperów mojego pokolenia. Każdy ma tam króciutką zwrotkę, osiem wersów i tak dalej. To też było bardzo fajnie przyjęte, więc w 2012 roku wziąłem się już na grubo za produkcję pełnoprawnej płyty. Właściwie wydałem łącznie trzy płyty i każda z tych płyt to był longplay, czyli każda trwała powyżej pół godziny. Trochę tego natrzaskałem. Wydałem płytę 24TV w 2012 roku, która była promowana dwoma klipami. Jeden z klipów zrobiliśmy wspólnie z chłopakami z mojej ekipy freestyle’owej do której należał m.in. Solar. On był takim zawsze spiritus movens, który nas zawsze motywował, żeby jak najwięcej nagrywać i działać w hip-hopie. Podejrzewam, że przez to stał się postacią tego formatu, właśnie ze względu na swoją nieprzebraną, nigdy niekończącą się zajawkę hip-hopową. Przy okazji płyty 24TV nagraliśmy numer Rzut Monetą, do którego też zrobiliśmy klip. Zrobił go mój człowiek TikTac, z którym się bardzo blisko przyjaźnimy właściwie do dzisiaj. Poszło to w stronę, że moja zajawka hip-hopowa ostygła, w związku z tym, że wpakowałem mnóstwo czasu, energii i pieniędzy w tę płytę. Pieniędzy, których w tamtych czasach nie było za dużo, a tak naprawdę płyta nie odbiła się żadnym echem i nie przyniosła mi nic. Gdzieś to wszystko stłamsiło się we mnie.
To też były czasy, kiedy zacząłem prężniej działać w stronę capoeirową. Angażowałem się mocno w prowadzenie własnej sekcji, której były to złote lata. Więcej energii przekierowałem w stronę sportu.
Hip-hop został ze mną, przez cały czas był gdzieś w tle. Pomimo tego, że tuż po 24TV myślałem, że nigdy już niczego nie nagram, to tak naprawdę tych luźnych numerów przez kilka lat się sporo zebrało. I mimo tego, że wydawało mi się inaczej, to zajawka hip-hopowa nie wygasła we mnie do końca.
Co wyniosłeś ze światka rapowego?
Po pierwsze poznałem tych wszystkich wspaniałych ludzi. Pomimo tego, że minęło mnóstwo czasu, większości urodziła się dwójka, trójka dzieci, to my cały czas trzymamy się bardzo blisko. Takim naszym rytuałem wigilijnym jest to, żeby się spotkać i pomelanżować wspólnie. Z chłopakami też przynajmniej raz na rok robimy taki imprezowy wyjazd. Zamykamy się w środku jakiejś puszczy i siedzimy sobie, robimy głupoty przez cztery dni. Rapowanie wyrobiło we mnie na pewno odporność na stres. Pamiętam, że jak miałem 18 lat próbowałem zdać prawo jazdy i stres mnie absolutnie sparaliżował. Później jak przyszło mi rapować na finale WBW przed kilkoma tysiącami osób to zupełnie inaczej to wyglądało. Jak wsiadłem do samochodu następnym razem to zdałem bez żadnego problemu.
Wydaje mi się, że to też sprawia, że dzisiaj jestem w stanie się zajmować tym, co robię. Pomimo początkowego stresu przy pracy w KSW, teraz dobrze się czuję. Myślę w bardzo dużym stopniu mnie to ukształtowało. I wyrobiło mi schematy, kolejny myślowe, czasami aż sam się łapię za głowę, co ja wygaduję. Kojarzę taki patent, że niektórzy ludzie mają coś takiego, że chcą powiedzieć jakieś dane słowo, ale im się myli i mówią coś innego. Ja nie mówię przez pomyłkę innego słowa, tylko słowo, które się rymuje z tym słowem, które chciałem powiedzieć oryginalnie.
Do tego stopnia jest to sprzężone w mojej głowie i cały czas działa. Zajawka na rymowanie była kontynuowana w ramach mojej zajawki capoeirowej, bo ona jest bardzo muzyczną formą i jak najbardziej jest tam miejsce na własne kompozycje. Parę piosenek po portugalsku napisałem. Do dzisiaj rap nie chce mnie wypuścić ze swoich szponów. Mam 37 lat i dałem się namówić na bitwę przed kilkoma tysiącami ludzi, więc o czymś to świadczy.
Jaka jest geneza Twojego starcia na Bitwie o Południe? Jak do niego doszło?
Generalnie rzecz biorąc, muszę się cofnąć mniej więcej do 2008-2009 roku. Wtedy w Stanach Zjednoczonych narodził się nurt bitew pisanych a cappella. Wcześniej ludzie przede wszystkim realizowali się za pomocą klasycznych bitew freestyle’owych. W pewnym momencie nastąpiła zmiana, połączona ze wzrostem popularności YouTube’a. Jak stał się platformą, gdzie ludzie mogli wrzucać coraz więcej treści i zarabiać na nich, to się zbiegło z popularyzacją formatu bitew pisanych. Dwóch gości z wyprzedzeniem wiedziało z kim ma walczyć. Rapują a cappella, więc mają pełną dowolność co do rytmu, mogą sobie rapować przyspieszając, mogą sobie rapować robiąc pauzy i tak dalej. Swoboda, która siłą rzeczy nie była możliwa przy okazji tych bitew freestyle’owych, bo zawsze jest bit, który w pewien sposób cię ogranicza i narzuca pewne ramy. W tamtym okresie obserwowałem oraz śledziłem amerykańską scenę i zobaczyłem ten nowy format bitew. Próbowałem przenieść coś takiego na grunt polski i stworzyliśmy Burze Mózgów. Nazwa z braku laku, z braku pomysłu na lepszą. W 2009 roku przy okazji WBW zorganizowaliśmy pierwszą taką bitwę, w której walczyłem z Solarem i wygrałem. Później zorganizowaliśmy kolejną bitwę tego typu w klubie Index na KRakowskim Przedmieściu i w międzyczasie pod pałacem. Generalnie totalnie się to nie przyjęło. Toczyły się bitwy w tym formacie, ale nie rozniosło się to żadnym echem.
Minęło szesnaście lat od pierwszej bitwy battle rapowej w Polsce. Były różne próby wskrzeszenia. Podstawową różnicą między przebiegiem popularności tego u nas i w Stanach było to, że tam w pewnym momencie wszystkie najbardziej znane nazwiska ze świata bitew freestylowych przerzuciły się na tę formę. W Polsce zupełnie to tak nie zadziałało. Potem pojawiły się różne ligi, to jest kwestia ostatnich kilku lat. Przy nich okazji pojawił się właśnie taki gracz jak Szubi Szubs, który wypłynął na tych bitwach. Pojawiło się w sieci mnóstwo shortsów, które porobiły spore liczby.
Szubi ugruntował sobie pozycję jako jednego z czołowych polskich battle raperów. W zeszłym roku w grudniu, dosłownie jak byłem na wigilii KSW, zadzwonił do mnie Pueblos, organizator Bitwy o Południe i pyta się czy chciałbym freestylować. Odpowiedziałem, że na pewno nie, bo dla mnie to są już zamknięte drzwi. A on, że czy w takim razie interesowałby cię rap battle, mamy gościa który nazywa się Szubi Szubs. Ja na tamtym etapie nie wiedziałem kto to jest. Początkowo byłem bardzo sceptycznie nastawiony. Nie była to też pierwsza propozycja, którą dostałem przez ostatnie kilka lat. Dałem sobie dwa tygodnie na zastanowienie, poobserwowanie Szubiego i rozkminkę czy ja w ogóle chce w to wchodzić. Ku mojemu zdziwieniu przez te kilka tygodni niespodziewanie spadła na mnie lawina pomysłów. Budziłem się w nocy i spisywałem punchline’y. Po latach blokady i wypalenia. Na moim fanpage’u facebookowym, przez lata znalazło się kilkadziesiąt osób, które pisały do mnie zapytania czemu nie rapuje. Pojawiały się wiadomości typu “Wróć. Zrób to dla nas”. Przez czas gdzie nie miałem weny nic im nie odpisywałem, ale gdy pojawiła się motywacja to stwierdziłem, że to zrobię. I dla siebie i dla tych ludzi.

Jak to było wrócić po takiej przerwie na scenę?
Fajnie, no bo z jednej strony zmieniło mi się zupełnie podejście do takich występów, tak jak zresztą rozmawialiśmy, że wcześniej za czasów freestyle’owych bardzo się denerwowałem wszystkimi bitwami. Stres nie pozwalał mi spać i często przegrywałem ze względu na to, że po prostu byłem zmęczony. W tym konkretnym przypadku, nie wiem czy to kwestia przebywania w pobliżu Brazylijczyków, którzy się biją na KSW. Dla nich to jest po prostu niesamowita szansa. Czują jakby złapali Pana Boga za nogi. W ogóle nie mają stresu i cieszą się po prostu, tym, że mogą zaprezentować swoje umiejętności. Może nasiąkłem takim podejściem, ale przez cały czas oczekiwania na bitwę czułem naprawdę przyjemną ekscytację.
Dużo fajnych słów płynęło od różnych ludzi, od raperów znanych i aktywnych za moich czasów. Odezwał się do mnie raper, który nazywa się Oxon. Do tej pory zaliczył chyba takie najpopularniejsze wejścia w tej formule w historii Polski. Stoczył bitwę przy okazji imprezy Rap Knockout z takim raperem Frosty Reggae. Zmiażdżył go strasznie. Ta bitwa chyba przekroczyła pół miliona na YouTubie, więc teoretycznie on jest gościem, który na tym polu osiągnął największą popularność. Nie znaliśmy się wcześniej. Sam z siebie się do mnie odezwał, zaczął mnie obserwować na Instagramie, zaczęliśmy dużo gadać o bitwach. Polecałem mu różnych graczy, bo generalnie cały czas śledzę amerykański battle rap i dla mnie to jest wyborna rozrywka. Jak wyjdzie nowa bitwa, któregoś z tych kilku moich ulubionych zawodników, to jest dla mnie dzień dziecka. Organizuję sobie watch party wieczorem i tak dalej.
Fajne zamieszanie wytworzyło się dookoła tej bitwy. Dużo ludzi zaczęło o tym gadać, więc sam fakt powrotu był spoko. Tym bardziej, że mogłem liczyć na ogromne wsparcie moich najlepszych mordek, które się pojawiły. To już nie jest takie hop siup w wieku trzydziestu paru lat albo czterdziestu, wyjechać sobie na weekend do innego miasta, znaleźć na to czas i przestrzeń. Tym bardziej to doceniam. Byli ze mną i bardzo mnie wsparli. Fakt rapowania na scenie i te momenty, kiedy dostawałem ogłuszający hałas, taka po prostu fala uderzeniowa. To było coś niesamowitego. Od bitwy obejrzałem ją z kilkadziesiąt razy. To było coś wspaniałego i wydaje mi się, że też coś pionierskiego. Jeżeli chodzi o bitwy w tej formule, to było chyba pierwsze starcie w historii Polski z takim rozmachem.
Wychyliłem się poza strefę komfortu i dałem radę. Zbudowałem dużą pewność siebie, więc jest to cenne doświadczenie.
Jak się przygotowywałeś i jak wyglądał cały proces przekminiania tekstów?
Jeżeli chodzi o mój warsztat, to najpierw przychodziły mi do głowy konkretne puenty, tak zwane właśnie punchliny. Później obudowywałem to w różne wielokrotne, kaskadowe rymy. Jeśli się umawiamy na przygotowane wcześniej teksty, to mamy o wiele większe wymagania wobec nich niż przy improwizacjach. Na bitwach freestyle’owych raczej królują w miarę proste przekminy, które można złapać tu i teraz. Battle rap jest skierowany do ludzi, którzy będą to później oglądali, którzy mogą wiele razy odtworzyć daną bitwę i zrozumieć jakieś wiele pięter całości. Mogą docenić jak coś jest zrymowane i napisane.
Nie wiem na ile jesteś świadoma takiego zjawiska w rapie, jak wielokrotne rymy, zwracałaś uwagę na to kiedyś czy nie?
Bardzo powierzchownie, jakieś totalne podstawy.
Generalnie w takim rapie, z którym ja się utożsamiałem, było dużo kombinowania z samą techniką rymowania, czyli masz np. dwuwers i każdy z tych wersów w dwuwersie kończy się np. czterema sylabami, które rymują się z czterema sylabami w kolejnym wersie. Te cztery sylaby to mogą być dosłownie dwa słowa. Moim ulubionym przykładem jest wers, który Te-Tris kiedyś zarapował:
“kiedy przyjdę na scenę, zobaczę tylko święte krowy,
a jak odejdę zostaną tylko ścięte głowy.”
I święte się rymują ze ścięte, a krowy z głowy. To taki idealny przykład. Generalnie lubię taką formę rymowania i bawienia się rymami w ten sposób. Freestyle’owałem też w taki sposób, żeby te podwójne rymy zachować, więc starałem się też doszlifować od strony technicznej. Wydaje mi się, że jest tylko jeden cztero wers przez wszystko to, co zarapowałem w bitwie, który jest zarapowany tylko na pojedynczym rymie. Są miejsca, w których rapuję potrójnymi rymami, co już jest w ogóle jeszcze na wyższym poziomie. Mam taki fragment, który lata na rolkach”
“Ten spory guziec obleśny ma wrzody i duże kompleksy.
Wyglądasz jakby młody Józef Oleksy założył bluzę Molesty.”
W cztero wersie na końcu są trzy słowa, które się rymują ze sobą i to już jest naprawdę trudna rzecz, żeby coś takiego stworzyć. Starałem się pod tym względem też to odchuchać.
Jak już stworzyłem takie bloki, powiedzmy cztero-ośmio wersowe, to starałem się to ustawić w rundy, żeby ludzie, którzy tego słuchali, mieli wrażenie spójnej całości i żeby to nie było po prostu zbiorem ośmio wersów od sasa do lasa. Zależało mi, żeby to miało wstęp, rozwinięcie i zakończenie, jak rozprawka w szkole. Starałem się wymyślić, z której strony będę się starał go zaatakować w każdej rundzie i do tego dopasowywałem swoje wersy. To co już przygotowałem. Później szlifowałem wszystko na ostatniej prostej i postanowiłem dodać jeszcze w miarę aktualny akcent, jakim było nawiązanie do sytuacji politycznej w kraju. Wiele rzeczy zmieniało się dynamicznie tuż przed bitwą, więc starałem się jeszcze dodać coś, żeby było jakieś połączenie z teraźniejszością. Później pamiętam, że starałem się pracować nad emisją głosu. Jak jeździłem między biurem i domem z pieskiem w samochodzie, to darłem japę i starałem się rozkminiać, jakim głosem najlepiej zarapować poszczególne fragmenty. To też jest ważna część, żeby była jakaś dynamika i żeby ten głos się zmieniał. Żeby nie było tak, że drzesz japę przez trzy rundy non-stop, bo to nie będzie miłe w odbiorze. To jest coś, czego np. nie rozumiałem za czasów freestyle’owych, wtedy darłem się po prostu najmocniej jak się dało.
Na samym końcu doszła praktyka przed lustrem. Rapowałem sobie przed lustrem w domu i w biurze. Myślałem, jak powinienem gestykulować w danych momentach i w niektórych przypadkach ta gestykulacja pomogła mi troszeczkę, aby wyjaśnić wers. Miałem wers, “twoje IQ, BMI i numer buta to ta sama liczba”. Zarapowałem go kilku osobom wcześniej, a one nie do końca skumały o co chodzi. Dopiero jak dołożyłem gestykulację to już było dużo jaśniej. To też jest ważna sprawa, bo battle rap ma w sobie coś z teatru. Jest to występ na scenie, jest to kierowanie emocjami tłumu, który docenia takie sprawy, jeżeli podkreślisz jakieś fragmenty lub jeżeli gdzieś tam podbijesz niektóre słowa, niektóre zwroty swoją pozą.
Czyli cała mowa ciała.
Dokładnie. Mam ten problem, że się garbię. Jestem wysoki, więc to jest naturalne. Cały czas jak rapowałem przed lustrem, starałem się pamiętać, żeby się prostować, żeby emanować pewnością siebie.
Spodziewałeś się takiego przebiegu bitwy?
W pewnym sensie mnie on nie zaskoczył. Skończyłem swoje przygotowania do bitwy wcześniej niż zakładałem, więc postanowiłem przeznaczyć ten czas na wymyślenie potencjalnych kierunków obrony. Zastanawiałem się, z której strony przeciwnik będzie chciał mnie ugryźć czy to będzie moja praca z KSW, czy capoeira, czy właśnie czasy freestyle’owe, czy współpraca z SB Mafią. Starałem się już wymyślać kontry. Przewidziałem cały wątek ciśnięcia po mojej narzeczonej. Przewidziałem go do tego stopnia, że miałem przygotowaną i zarapowałem całą rundę tuż po tym, jak on to zarapował. Idealnie się złożyło.
Nie spodziewałem się na pewno tego, tych podjazdów antysemickich, że mój stary był w obozie. Nie spodziewałem się też obwiniania mnie o COVID. Nie przyszło mi do głowy, że zostanę pociśnięty z tej strony. To mnie zaskoczyło. To czego nie przewidziałem, a mi się akurat spodobało, to to jak zaatakował moje tłumaczenie Maty. Nie zgadzam się co do koncepcji, bo uważam, że mam argumenty podpierające, dlaczego w ten sposób przetłumaczyłem te konkretne wersy Maty. Ale spodobała mi się pomysłowość z jego strony.
Ludzie w komentarzach bardzo pozytywnie zareagowali na Twój powrót. Myślisz, że gdybyś za jakiś czas dostał znowu jakąś propozycję wzięcia udziału w takim projekcie podjąłbyś rękawice?
Jeszcze rok temu jakby ktoś mi powiedział, że w ogóle dojdzie do tego, to bym się popukał w głowę. Cała ta sytuacja nauczyła mnie, żeby nigdy nie mówić nigdy. Samo doświadczenie w sobie było fajne i ludzie dobrze na mnie zareagowali. Wszystko zależy od konkretów, jeżeli pojawiłaby się atrakcyjna sytuacja i ciekawy przeciwnik. Nie chciałbym tego robić na siłę. Nie mam wrażenia, że muszę w battle rapie cokolwiek, komukolwiek udowadniać. Nie chciałbym się mierzyć z raperem, na którego po przesłuchaniu jego materiału nie będę miał pomysłu jak go ugryźć. Do takiej sytuacji nie chciałbym dopuścić. Natomiast, gdyby się pojawił przeciwnik i znowu dał bym sobie kilka tygodni na rozkminkę, czy ja faktycznie jestem w stanie jakoś do tego pomysłowo podejść i znowu bym przeżył taki napływ weny to jak najbardziej. Doświadczenie było fajne i nie ukrywam, że hajsik też się musi zgadzać, nie będę walczył za dwie stówy. To już nie są czasy, kiedy byłem freestylującym studentem, który po prostu robił wszystko dla zajawki. Jeżeli musiałbym poświęcić czas na przygotowania, nie mógłbym go poświęcić na inne rzeczy, a jestem w miarę zajętym człowiekiem. Robię różne rzeczy, więc to też się musi finansowo opłacać. Wszystko zależy od konkretów, ale nic nie wykluczam.
Jaki masz stosunek do swojej twórczości sprzed lat?
Wydaje mi się, że każdy artysta ma coś takiego, że jak wraca do swoich starszych kawałków, przynajmniej do części z nich, to troszkę go kują w uszy. Jak ich słucham, to nie podoba mi się jak tam rapuję, pod względem muzycznym. Ale to świadczy o rozwoju. Myślę, że dzisiaj już dużo lepiej, czuję muzykę i pod względem właśnie flow raperskim, rapuję dużo lepiej i inaczej.
Teksty wydaje mi się, że zawsze miałem w miarę mocne. Zawsze była to moja ulubiona część rapowego rzemiosła. Z zadowoleniem stwierdzam, że niektóre z nich się bronią, mimo że niektóre teksty wydają mi się się naiwne. Człowiek dojrzewa przez lata. Jeżeli chodzi o gust muzyczny jestem w zupełnie innym miejscu. Teraz prawie nie słucham rapu. Rap bardzo się zmienił przez te kilkanaście lat, przede wszystkim wszedł do mainstreamu, został przez niego wchłonięty i w pewien sposób wypluty. Popkultura tak robi właściwie z każdym gatunkiem muzycznym, który gdzieś tam kiedyś kojarzył się kontrkulturowo. Współczesny rap wygląda zupełnie inaczej, więc patrzę na to z innej perspektywy. Ma to swoją wartość.
Lubię czasami sobie posłuchać swoich starych numerów, bo to budzi nostalgię, ale nie lubię słuchać moich bitew freestyle’owych. To było okropne, właśnie przez to darcie mordy i tak dalej. Kiedyś myślałem, że właśnie tak trzeba robić. Po prostu ten wkurwiony Trzy-Sześć jest receptą na wszystko. Z perspektywy czasu ciężko się tego słucha, tym bardziej, że akustyka beatów często stała na fatalnym poziomie. Imprezy hip-hopowe z tamtych czasów pod względem dźwiękowym były ciężkie w odbiorze i też do tego elementu nie lubię wracać. Natomiast do poszczególnych fragmentów swojej twórczości czasem lubię się cofnąć.
Mam na przykład taką tradycję. Nagrałem w 2009 roku numer “Dalej tu stoję” – numer, który opowiadał o chorobie mojego taty. Mój tata zmarł na raka właśnie w 2009 roku. Jak już był w końcowym stadium choroby to nagrałem ten numer sam dla siebie, żeby jak będzie po wszystkim, żeby samego siebie pokrzepić. Zadziałało to i mam tradycję, że co roku właśnie w rocznice śmierci mojego Taty wrzucam ten kawałek w różne media społecznościowe. Pomimo, że pod względem muzycznym nie wszystko mi tam siedzi, to ładunek emocjonalny jak najbardziej mi się podoba. Uważam, że dobrze, że miałem na tyle odwagi, żeby mówić o prywatnych rzeczach w kawałkach.
Zmieniłbyś coś w swojej ówczesnej karierze?
Jak sobie popatrzysz na to, gdzie dzisiaj są ludzie, z którymi rapowałem w 2008-2009 roku, czyli Solar i Białas, obaj stali się gigantami rapowymi. Łapią mnie czasami takie rozkminki, czy dobrze zrobiłem, że odpuściłem na pewnym etapie, bo dosłownie kilka lat po tym, jak przestałem czynnie się zajmować rapem nadszedł boom. Raperzy weszli do mainstreamu, zaczęli zarabiać większe pieniądze na ciuchach, na YouTubach, na różnych platformach. Czasami się zastanawiam, czy gdybym nie odpuścił w tamtym momencie, to czy dzisiaj nie byłbym bardziej znany z rapu. Z drugiej strony nie mam czegoś takiego, że żałuję. Droga, którą obrałem wtedy, czyli właśnie skupienie na capoeirze dała mi bardzo dużo wspaniałych momentów. Nie wiem też, czy bycie znaną osobą, celebrytą to jest aż tak fajna sprawa. W wielu przypadkach to doprowadziło do różnych nieprzyjemnych perypetii. Czasami mnie rozkmina łapie, ale bez takiego poczucia, że zmarnowałem sobie życie.
Jakie masz najlepsze wspomnienia ze swojej muzycznej przygody?
Na pewno 2009 rok i mój prime freestyle’owy, jak rozjeżdżałem wszystkich. Bardzo lubię wracać myślami do pierwszej bitwy z Ensonem, o której Ci opowiadałem w 2008 roku. To był pierwszy moment, kiedy naprawdę ludzie mnie zauważyli i zaczęli na mnie patrzeć z podziwem. Euforia mnie trzymała wtedy bardzo długo. Pamiętam, że koledzy z ekipy chodzili za mną i cały czas cytowali różne fragmenty z bitwy. To było super. Pamiętam też, jak na Bitwie o Respekt w kwietniu 2008 roku udało mi się zająć drugie miejsce. To było absolutne spełnienie marzeń. Rok wcześniej nigdy bym nie pomyślał, że stanę na podium bardzo znanej bitwy w Polsce.
Kolejne wspomnienie to akurat z domu Solara. Skończyliśmy właśnie pracę nad moją pierwszą płytą. Była zmiksowana, przygotowana i po prostu ją wrzuciliśmy do sieci w różne miejsca. Praca nad płytą jest bardzo męcząca i te ostatnie fragmenty są już tak wyczerpujące, że nie jesteś w stanie patrzeć na swoje własne kawałki, jak na muzykę. Nie jesteś w stanie ocenić wartości artystycznej, tylko starasz się to doprowadzić do celu. Wspominam moment jak domknęliśmy wszystko i po prostu graliśmy sobie w Pro Evolution Soccer i czekaliśmy na te pierwsze opinie, które były bardzo przyjemne, bardzo pochlebne. Myślę, że Bitwa o Południe też będzie zawsze ze mną jako takie świetne wspomnienie, bo euforia po wygranej jest nie do opisania. I to już w czasach mediów społecznościowych, gdzie z każdej strony spływały relacje, filmiki, gratulacje od różnych ludzi. I pamiętam, że pomimo tego, że nie przespałem nocy wcześniej, więc teoretycznie powinienem być bardzo zmęczony i padnięty, to byłem na takim endorfinowym haju, że przez kilka dni spałem po 3-4 godziny, bo cały czas mnie to tak trzymało. To były takie najpiękniejsze momenty w tym wszystkim.





Dodaj komentarz