Capoeira jest brazylijską sztuką walki, łączącą w sobie elementy akrobatyki, tańca, walki oraz muzyki, której korzenie sięgają tradycji afrykańskiej. Zrodziła się i rozwijała wśród niewolników, ściągniętych głównie z terenów Angoli przez Portugalczyków, którzy potrzebowali taniej siły roboczej. Do Polski dotarła pod koniec lat 90. W 2001 roku pod nazwą Artes das Gerais została utworzona pierwsza grupa w Warszawie, a w 2004 roku dołączył do niej Piotrek, który pierwsze kroki w tej dyscyplinie miał już za sobą. Jego przygoda zaczęła się w liceum, kiedy to stawką po przegranym zakładzie było udanie się na trening capoeiry. 

Intensywne treningi i zaangażowanie zaowocowały tym, że dość szybko zdobywał coraz to wyższe stopnie w hierarchii. Od 2010 roku prowadzi swoją grupę na warszawskim Grochowie, która do dziś prężnie działa. Treningi prowadzone są w przyjaznej, pełnej szacunku atmosferze, sprzyjającej rozwojowi na każdym etapie. Uczestnicy są zróżnicowani wiekowo oraz pod względem umiejętności, nikt nie jest wykluczany. Wieloletnią członkinią grupy jest między innymi Gosia, osoba z zespołem Downa, która w capoeirze odnalazła swoją pasję i doskonale się w niej realizuje. 

Piotrek określa się mianem „oldschoolowca”. Patrząc na realia polskiej capoeiry, dłużej od niego na terenie naszego kraju trenować może około dwadzieścia-trzydzieści osób. W 2021 roku otrzymał stopień roxa (fioletowy) oznaczający stopień professor, czyli poziom ponad instruktorski. 

A: Co Cię zafascynowało w capoeirze? 

PU: Ja ogólnie mam tak, że gdybym nie trenował capoeiry, to bym się nią interesował jako zjawiskiem antropologicznym, bo jest to super ciekawe, że w ogóle coś takiego istnieje. Sam fakt sztuki walki połączonej z tańcem, z rytmem, elementami akrobatyki. To jak bardzo atrakcyjna wizualnie jest dla mnie capoeira, to jest dla mnie coś zupełnie oszałamiającego. Widzę bardzo dużo podobieństw między capoeirą i kulturą hip-hopową. Nie bez powodu jedno i drugie narodziło się w państwach, w których doszło do styku kultury europejskiej, kultury afrykańskiej i indiańskiej. Pamiętam, że przede wszystkim w czasach, kiedy zaczynałem ją ćwiczyć, byłem pod ogromnym wrażeniem tego, jak ona jest ogólno dostępna dla wszystkich. W capoeirze nie masz takiej rywalizacji, jak na przykład w boksie. Powiedzmy, że podczas sparingu bokserskiego ktoś tam więcej razy trafi ciosem, no to wygrywa. Idea rywalizacji nie jest wbudowana w ćwiczenie capoeiry. Są zawody i są miejsca, gdzie możesz pojechać,  żeby do capoeiry podejść bardziej na sportowo i wyłonić mistrza i tak dalej, ale sam fakt jej uprawiania nie oznacza, że musisz się z kimkolwiek ścigać, z kimkolwiek rywalizować. To jest super, dlatego że masz w niej bardzo dużo różnych czynników. Masz element taneczny, masz ten bardziej bitewny i element akrobatyczny. Dzięki temu każdy może wyrazić siebie.

Na przykład capoeira grana przeze mnie jest zupełnie inna niż innych ludzi z mojej grupy, bo mamy zupełnie inne warunki. Są ludzie, którzy są fajnie rozciągnięci, mogą skakać i robić jakieś fajne akrobatyczne rzeczy. Ja za bardzo nie mogę się na tym polu wykazać.

https://www.instagram.com/ficag_grochow/

A: Ale masz zasięg i długie nogi. 

PU: No właśnie. Dzięki temu mogę grać capoeirę mocno użytkową i też gra przeciwko mnie jest wymagająca, właśnie ze względu na te moje długie kończyny. Bardzo długo miałem tak, że porównywałem się do niższych capoeiristów, którzy skakali salta, a ja myślałem “Boże, ja nie umiem capoeiry w ogóle robić, ja nigdy czegoś takiego nie zrobię”. Aż w końcu do mnie dotarło, że to nie jest tak, że capoeira jest przeznaczona dla konkretnej grupy osób. Masz gości skaczących podwójne czy potrójne salta, których możesz nagrać i wrzucić na YouTube’a. Wspaniałe jest to, że ludzie potrafią takie rzeczy i fajnie się coś takiego ogląda. Nie odbieram im tego absolutnie. Capoeira jest to po prostu ogólna przestrzeń, do której naprawdę różni ludzie mają dostęp i nie ma to zupełnie znaczenia, jakie konkretnie mają warunki fizyczne. Masz na świecie ludzi, którzy na przykład grają, nie mając kończyn. Widziałem ostatnio zawody, gdzie była gra między gośćmi, którzy mieli odcięte kończyny, a skakali akrobacje. Są ludzie na wózkach i grają capoeiry. Mamy też cały projekt Happy Capoeira przeznaczony dla ludzi z zespołem Downa. U mnie w grupie już od 10 lat trenuje Gosia, która ma zespół Downa. Uwielbiam z nią pracować  ze względu na jej etykę trenowania i na to, jak ona mocno przykłada się do wszystkiego. Wydaje mi się, że gdybyśmy mówili o jakiejś dziedzinie sportowej, ukierunkowanej na wyniki, to już trudniej by było odnaleźć się osobom niepełnosprawnym. Czasami organizuje się walki bokserskie, w których na przykład jest jeden zawodnik z zespołem Downa, wychodzi do ringu i bije się z drugim i tak dalej.

Wiadomo, że żeby to miało jakikolwiek sens, żeby jakoś to wyglądało, to ten drugi, pełnosprawny człowiek, musi dać jakieś fory. Nie można tutaj mówić o rywalizacji sportowej, bo nie ma równych warunków. Capoeira taka zupełnie nie jest. I my, trenując z ludźmi z zespołem Downa, nie musimy im zupełnie dawać jakichkolwiek forów. Może nie gramy na pełnej prędkości i nie kopiemy z całej siły, ale gra z takimi ludźmi jest dla nas bardzo wymagająca, bo capoeira daje im taką swobodę, że są w stanie się we wszystkim odnaleźć. I to jest coś, co mnie bardzo, bardzo w tym pociąga. No i też ta cała strona muzykalna to jest świetna sprawa.

https://www.instagram.com/ficag_grochow/

A: Jak w takim razie wygląda aspekt muzyczny?

PU: Tutaj masz właśnie ten element, moim zdaniem bardzo hip-hopowy, czyli roda capoeirowa. Jest to krąg ustawiony z ludzi, gdzie w środku zawodnicy sobie grają, a osoby które stoją dookoła, tworzą odpowiednią muzykę właśnie za pomocą instrumentów, klaskania i tak dalej. Działa to na takiej zasadzie, że masz jednego solistę, który śpiewa do chóru, a ten chór mu odpowiada. Im fajniejsza jest atmosfera, tym bardziej ludziom w środku chce się fajnie grać.

Tym fajniejsza jest energia, im więcej osób śpiewa, to jest coś, co budziło we mnie zawsze bardzo podobne emocje, co koncerty hip-hopowe. Ten moment, kiedy właśnie ja grałem koncerty hip-hopowe i udawało mi się rozgrzać publikę, żeby ona fajnie reagowała. Bardzo podobnie do tego czułem się, właśnie na rodach capoeirowych, gdzie śpiewam. Jestem chyba z tego znany w środowisku capoeirowym, że dobrze ogarniam tę stronę muzyczną, znam bardzo dużo piosenek, tak jak wspomnieliśmy wcześniej. Dużo ich nagrywam, dużo ich piszę, więc to też działa na tym polu.

To są takie dwa punkty, które mnie w tym wszystkim najbardziej interesują. I też super w capoeirze jest to, jak bardzo jest ona różnorodna, bo de facto nie ma, tak jak w sportach walki, że masz jedną federację ogólnoświatową, która wyznacza konkretne zasady. Nie jest to tak sformalizowane, w związku z czym nawet w Warszawie masz grupy, które grają capoeirę w zupełnie inny sposób niż my. Zupełnie inaczej kopią, zupełnie inaczej unikają, mają inną metodologię. Jak jesteś już na takim etapie, że wyrobisz się w swoim bazowym stylu, to  odwiedziny u ludzi, którzy zupełnie inaczej grają capoeirę są bardzo rozwojowe. Po pierwsze widzisz, że świat capoeirowy nie ogranicza się do jednej grupy, a po drugie wychodzisz poza swoją strefę komfortu i grasz z ludźmi, którzy mają zupełnie inne przyzwyczajenia. Jesteś zmuszona do tego, żeby myśleć w czasie rzeczywistym. Tutaj nie możesz polegać na żadnych nawykach, tylko musisz po prostu wejść w stan absolutnej improwizacji i to jest naprawdę super sprawa. Bardzo rozwijające.

A: Jak na co dzień godzisz ze sobą wszystkie  obowiązki? Capoeira, tłumaczenie, trenujesz też K1, grywasz w piłkę, masz pieska, gdzie w tym wszystkim życie prywatne?

PU:  Przede wszystkim nie pracuję w takim trybie, że jeżdżę do biura i  osiem godzin zasuwam. Wszystkie elementy i źródła moich zleceń są na tyle elastyczne, że mogę pracować w tych godzinach, w których jest mi najwygodniej. Staram się dbać o siebie na tyle, żeby mieć na  wszystko energię. Znam ludzi w moim wieku, którzy mają siłę już tylko na to, żeby po powrocie z pracy doczołgać się i położyć na kanapie. Nie chciałbym funkcjonować w takim trybie. Mam ogromną potrzebę, żeby dużo się ruszać, żeby dużo trenować. Myślę, że taka elastyczność i chęci pomagają mi w tym. Staram się oglądać świat z nowych perspektyw, żeby odkrywać nowe zajęcia, które mnie ciekawią i iść w ich stronę, zamiast tkwić w rzeczach w stosunku do których moja zajawka się wypaliła. 

A: Co Cię inspiruje na co dzień? 

PU: Wow. Na pewno śledzenie świata sportów walki jest bardzo inspirujące. Jak patrzysz na to, co ci ludzie są w stanie zrobić ze swoimi ciałami i jaki reżim są w stanie sobie narzucić, żeby próbować przynajmniej dojść do wyznaczonych swoich celów. To jest coś, co naprawdę robi na mnie ogromne wrażenie. Daje to jakąś siłę, żeby przezwyciężać trudności, które gdzieś tam się wydarzą po drodze. 

Myślę, że w dużym stopniu inspiruje mnie muzyka. Słucham bardzo różnych gatunków muzycznych, z różnych stron świata. Jest to pokłosie moich podróży, gdzieś znajdzie się miejsce nie tylko na rap, ale też na bossa novę i różne jakieś takie zajawki typu reggaeton. To właśnie zostało mi po Meksyku. Jeszcze cumbia i jakieś latynoskie gatunki muzyczne. Tworzenie różnych playlist jest w stanie naprawdę zmienić humor w odpowiednich momentach. W ramach przygotowań do bitwy przygotowałem sobie specjalnie playlistę, której słuchałem tuż przed wejściem na scenę i naprawdę mi to pomogło. Wiele z nich to były kawałki, które słyszałem na galach KSW, do których właśnie zawodnicy wychodzą do klatek.

A: Co się na tej playliście znalazło?  

PU: Jest kawałek, do którego Michał Materla wychodził. On się nazywa Veni, Aviego.  Jest gigantyczny.

A: Masz jakiś rytuał lub nawyk, który wpłynął mocno na twoje życie? 

PU: Wiesz co, myślę że rytualizacja jest w miarę naturalnym procesem, ale mam taką śmieszną rzecz, którą robię. Kiedyś byłem mega fanem gry komputerowej StarCraft. Jak byłem nastolatkiem, to mieliśmy zajawkę właśnie na tę grę. W krajach azjatyckich mnóstwo ludzi gra w nią profesjonalnie i można zarobić naprawdę grube pieniądze. To jest gra strategiczna, w której wybierasz sobie jedną z trzech ras i ja zawsze grałem jedną z nich. Była tam jednostka, która miała zawsze taką jedną frazę. Nie wiem dlaczego, ale zawsze jak ją słyszałem to, dawało mi to jakiś taki zastrzyk energii. Do dzisiaj, za każdym razem jak np. wychodzę grać w piłkę na boisku albo przed bitwą, generalnie w sytuacjach, w których mam świadomość, że muszę wejść w tryb większego skupienia, to powtarzam sobie, sam w głowie tę frazę i na mnie to działa. Jest to naprawdę bardzo dziwne. Nie wiem, na jakiej zasadzie to funkcjonuje. Czasem nawet myślę, że jakbym kiedyś się zdecydował na zrobienie sobie tatuażu, to to by była ta fraza.

A: Jakbyś mógł przekazać jakąś wiadomość ludziom, co byś im powiedział? 

PU: Powiedziałbym, żeby dbać o swoją strefę komfortu i mieć takie miejsce, sytuację czy czynność, przy której czujecie się bardzo komfortowo, ale też regularnie starać się poza tę strefę komfortu wychodzić. Niezależnie od tego jak bardzo by to Was nie przerażało. Mnie też przeraża, wyjście na scenę na Bitwie o Południe też mnie przerażało, ale naprawdę tam się zaczyna progres. Wyjście poza strefę komfortu to jest zawsze coś, co da Wam jakieś nowe doświadczenie i spojrzenie na dotychczasowe sprawy z innej perspektywy. Zawsze jest to coś cennego. Mogą to być różne rzeczy: podróż, wystąpienie publiczne, walka, to może być cokolwiek. Ale naprawdę warto wychodzić poza tę strefę, bo różne ciekawe rzeczy się mogą przydarzyć.

Dodaj komentarz

Trendy