grafika własna

Luksemburg nie znajdował się w moich najbliższych planach podróżniczych – do czasu, gdy nie natrafiła mi się idealna okazja. Moja znajoma z liceum wyjechała tam we wrześniu na Erasmus. Po krótkiej chwili namysłu, zarezerwowaliśmy z przyjacielem najtańsze loty i wyruszyliśmy w nieznane.

Kupiliśmy loty z Warszawy do Charleroi w Belgii. Po moich zeszłorocznych przygodach z tym miejscem (strajk całego lotniska, odwołany lot, konieczność przebookowania lotu, przedłużenia pobytu o dzień i noc na lotnisku) miałam pewne obawy. Jednakże do Luksemburga z Polski latają wyłącznie drogie linie lotnicze (takie jak LOT), zatem Charleroi wydawało się najlepszą opcją dla naszego studenckiego budżetu.

W związku z tym, że lądowaliśmy w Belgii, przez głowę przeszła nam myśl – dlaczego by od razu nie zwiedzić belgijskich miast? Tak wyłonił się plan naszej krótkiej, ale intensywnej wycieczki.

DZIEŃ 1 Antwerpia i Bruksela 

Wylądowaliśmy w Charleroi około 8:00 rano w czwartek 6 listopada, a o 9:30 wsiedliśmy do busa, który zawiózł nas bezpośrednio do centrum Antwerpii – największego miasta w Belgii – skąd rozpoczęliśmy zwiedzanie już około 11:30. Z plecakiem na barkach udaliśmy się na spacer po atrakcjach, które znaleźliśmy 2 godziny wcześniej na Google Maps. Po drodze minęliśmy między innymi kampus najstarszego belgijskiego uniwersytetu KU Leuven, na którym znaleźliśmy ślady polskości w postaci cytatu Witolda Gombrowicza w języku polskim. Zobaczyliśmy także gotycki kościół św. Pawła z barokowym wnętrzem, kolekcją rzeźb oraz obrazów autorstwa malarzy takich jak Rubens, Van Dyck czy Jordaens. Następnie dotarliśmy do najstarszej zachowanej budowli w mieście – średniowiecznego zamku Het Steen, za którym rozciągał się malowniczy widok na rzekę Skalda (niderl. Schelde). Stamtąd udaliśmy się na rynek główny Grote Markt. Belgijska architektura od lat należy do moich faworytów – urokliwe kamienice z wysokimi oknami i strzelistymi dachami, okazałe gmachy rządowe pełne złotych detali oraz gotyckie kościoły, które robią oszałamiające wrażenie. To właśnie te świątynie fascynują mnie najbardziej, a belgijskie należą do najpiękniejszych, jakie miałam okazję zobaczyć, dlatego będę o nich wielokrotnie wspominać.

Zamek Het Steen, Antwerpia, fot. archiwum prywatne
Grote Markt, Antwerpia, fot. archiwum prywatne

Obowiązkową aktywnością podczas wizyty w Belgii było także skosztowanie belgijskiego gofra (nie ukrywam, że te gofry były jednym z głównych powodów, dla których chciałam się zatrzymać w tym kraju). Nie spodziewałam się jednak, że wyrzucenie pustej tacki po gofrze zostanie tak uroczyście nagrodzone – z głośników śmietnika rozbrzmiały odgłosy oklasków oraz słowa “Thank you”. Zmotywowani aprobatą wyruszyliśmy w dalszą eskapadę – obejrzeliśmy najsłynniejszy obiekt Antwerpii, czyli Katedrę Najświętszej Marii Panny (ciekawostka – jest to jedna z najwyższych budowli sakralnych na świecie, widoczna jest z wielu miejsc w tym mieście). Później pochodziliśmy po mieście bez większego planu. Prawie skusiliśmy się na belgijskie frytki z gulaszem, aczkolwiek ich cena (17 euro) prawie przyprawiła nas o zawał, w związku z czym zjedliśmy bułkę z Carrefoura. Po szybkim posiłku postanowiliśmy udać się do Ogrodu Botanicznego Den Botaniek. Znaleźliśmy w nim interesujące rzeźby i niewysokie budynki, które były otoczone jesienną scenerią. Po wyjściu z ogrodu poszliśmy na Dworzec Główny Antwerpen-Centraal, który powszechnie uważany jest za najwspanialszy przykład architektury kolejowej w Belgii i przez wiele stron podróżniczych wymieniany jest jako “must see”. Okazało się, że nie bez powodu – wewnętrzna ściana frontowa hali głównej przyozdobiona jest licznymi łukami, kolumnami, złotymi zdobieniami i zegarem w jej centrum, co powoduje, że całość wygląda bajecznie. Po wyjściu z dworca zauważyliśmy, że jego zewnętrzna część prezentuje się równie dobrze. Zachwyceni pięknymi widokami w końcu postanowiliśmy zjeść jakiś większy posiłek. W okolicy udało nam się znaleźć mojego ukochanego poke bowla (jadłam w tej sieci restauracji w zeszłym roku w Belgii) – Hawaiian Poke Bowl. Jeśli lubicie poke bowle, to ten zdecydowanie będzie najlepszym, którego spróbujecie (no może poza autentycznym poke bowlem na Hawajach). Po obiedzie nadal zostało nam jeszcze trochę czasu do następnego busa, dlatego poszliśmy jeszcze pozwiedzać centrum Antwerpii. Zaczęliśmy od Meir głównego deptaka handlowego w mieście i jednego z najbardziej znanych w całym kraju. Sama uliczka jest bardzo urokliwa, gdyż znajduje się na niej wiele pięknych zabytków, takich jak chociażby historyczna rezydencja Napoleona. Weszliśmy również do środka galerii handlowej Stadsfeestzaal, której wnętrze wygląda jak pałac zdobiony złotem, łukami i witrażami (a w tym okresie także świątecznymi dekoracjami). Obejrzeliśmy z zewnątrz także Paleis op de Meir pałac królewski, który był niegdyś własnością Napoleona Bonapartego. Władca nabył Paleis op de Meir w 1811 roku oraz zlecił jego przebudowę w stylu imperium, co miało mu nadać cesarski charakter, jednakże źródła podają, że sam Napoleon nigdy nie mieszkał w nim na stałe. Ostatnim punktem na naszej mapie był neoklasycystyczny budynek opery – Opera Antwerpen, spod której ruszaliśmy w dalszą podróż do kolejnego miasta.

Katedra Najświętszej Marii Panny, Antwerpia, fot. archiwum prywatne
Den Botaniek, Antwerpia, fot. archiwum prywatne
Dworzec Główny, Antwerpia, fot. archiwum prywatne
Meir, Antwerpia, fot. archiwum prywatne
Galeria handlowa Stadsfeestzaal, Antwerpia, fot. archiwum prywatne

Około 16:00 wsiedliśmy do autobusu, który zawiózł nas bezpośrednio do Brukseli. Wysiedliśmy na Dworcu Północnym – Brussel Noordstation, z którego mieliśmy około pół godziny pieszo do centrum. Po drodze minęliśmy nowoczesną dzielnicę Brukseli, a następnie skierowaliśmy się do jednej z najpopularniejszych atrakcji stolicy, czyli Pomnika Siusiającej Dziewczynki Jeanneke Pis (istnieje również Pomnik Siusiającego Chłopca Manneken Pis, który jest jeszcze bardziej popularny, ale niestety nie mieliśmy wystarczająco czasu). Manneken Pis powstał już w 1619 roku. Związane jest z nim wiele legend, z którymi polecam się zapoznać, jeśli bylibyście ciekawi pochodzenia, symboliki i przyczyn popularności tej figury. Jeanneken Pis powstała natomiast dopiero w 1987 roku, w celu zrównoważenia nierówności płci w brukselskich fontannach oraz przyciągnięcia turystów do małej, bocznej uliczki z drugiej strony Grote Mark głównego rynku Brukseli, który był naszym kolejnym przystankiem. Grote Markt to centralny plac miasta, uważany za wizytówkę Brukseli. Stojąc pośrodku niego, otaczały mnie przepiękne, bogato zdobione budynki w stylu baroku, gotyku i renesansu. Najsłynniejszymi z nich są ratusz Hotel de Ville de Bruxelles i La Maison du Roi dawna siedziba królów, obecnie Muzeum Miasta Brukseli. Charakterystyczne dla tego obszaru są także dawne gildie kupieckie – ozdobne kamienice z pozłacanymi fasadami. Z placu udaliśmy się kolejno do słynnych eleganckich XIX-wiecznych pasaży handlowych – Galeries Royales Saint-Hubert. Na sam koniec naszej wycieczki poszliśmy obejrzeć kolejny gotycki kościół Sint-Goedeleplein. Choć byliśmy wykończeni, a podejście pod obiekt było nieco strome, jego piękno sprawiło, że nie żałowaliśmy włożonego wysiłku. Po zakończonym zwiedzaniu przysiedliśmy na ławce w parku, wsłuchaliśmy się w koncert ulicznego grajka i odpoczęliśmy przed ostatnim etapem naszej podróży – pociągiem do Luksemburgu. 

Wyruszyliśmy z dworca centralnego w Brukseli i po 3 godzinach byliśmy już w mieście Luksemburg. Stamtąd odebrała nas nasza koleżanka i razem pojechaliśmy busem do ostatniego punktu tamtego dnia – akademika w Belvalu (jednej z dzielnic miasta Esch-sur-Alzette), w którym nas ugościła.

Pomnik Siusiającej Dziewczynki, Bruksela, fot. archiwum własne
Hotel de Ville de Bruxelles, Bruksela, fot. archiwum prywatne
Galeries Royales Saint-Hubert, Bruksela, fot. archiwum prywatne
Kościół Sint-Goedeleplein, Bruksela, fot. archiwum prywatne

DZIEŃ 2 Esch-sur-Alzette i miasto Luksemburg

Jeśli chodzi o kraj Luksemburg, to nie jest on duży – jego powierzchnia wynosi niecałe 2 600 km2 (dla porównania – Londyn jest jedynie dwa razy mniejszy), zatem jego zwiedzanie nie wymaga dużych nakładów czasu i 3 dni nam w zupełności wystarczyły. Luksemburg posiada 3 języki urzędowe: luksemburski, francuski i niemiecki. Jako że uczyłam się niemieckiego w szkole i trochę na studiach, ucieszyłam się, że w końcu mi się on do czegoś przyda. Ku mojemu rozczarowaniu jedynym czym mogłam się wykazać podczas interakcji z lokalną społecznością było “bonjour”, “oui” i mój skonfundowany wyraz twarzy. Zatem jeśli myślicie, że dogadacie się po niemiecku w Luksemburgu – nic bardziej mylnego. W większości miejsc mieszkańcy posługują się językiem francuskim.

Pierwszy dzień w nowym kraju rozpoczęliśmy od wycieczki po Esch-sur-Alzette – drugiego największego miasta w Luksemburgu, położonego w jego południowo-zachodniej części. Przeszliśmy się rynkiem głównym, na którym ujrzeliśmy pierwsze dekoracje przygotowywane na jarmark świąteczny. Wzdłuż głównej ulicy Rue de l’Alzette znajdują się urokliwe budynki. Od niej odchodzą mniejsze uliczki, z których w oddali widać pokryte kolorowymi liśćmi.

Rue de l’Alzette, Esch-sur-Alzette, fot. archiwum prywatne

Następnie pojechaliśmy do miasta Luksemburg, w którym spędziliśmy kilka godzin. Odczułam, że wybraliśmy idealną porę na podróż, gdyż cały kraj był w tym czasie pełen jesiennych barw, co dodawało mu dużo uroku. Zwiedzanie zaczęliśmy od zobaczenia mostu zbudowanego na początku XX wieku – Pont Adolphe, z którego rozpościerał się widok na kolorowe korony drzew. Po przejściu na jego drugą stronę, znaleźliśmy się na placu Place de Metz, na którym znajduje się między innymi Spuerkeess “Bank Oszczędnościowy”, należący do rządu Luksemburga. Sam budynek pochodzi z XIX wieku i wygląda majestatycznie. Spacerując dalej przez Luxembourg Gare oraz przez most z widokiem na Vallée de la Pétrusse, trafiliśmy na kolejną XVII-wieczną gotycką katedrę Cathedrale Notre-Dame, która jest jednocześnie miejscem pochówku władców Luksemburga. Wejście było darmowe, więc zwiedziliśmy także jego wnętrze – kolorowe witraże, sklepienia i zdobione organy. Stamtąd udaliśmy się na rynek główny – Ville Heute, na którym obejrzeliśmy z zewnątrz Pałac Wielkich Książąt oficjalną rezydencję Wielkiego Księcia Luksemburga. Budynek jest bardzo ładny, ale nie jest ulokowany w centralnym punkcie rynku i do tego, według mnie, nie jest na tyle wystawny, żeby można było jednogłośnie stwierdzić, że jest to siedziba głowy państwa. Gdybym nie sprawdziła tego wcześniej, to uznałabym go po prostu za kolejny ładny budynek na rynku.

Most Pont Adolphe, Luksemburg, fot. archiwum prywatne
Spuerkeess, Luksemburg, fot. archiwum prywatne
Cathedrale Notre-Dame, Luksemburg, fot. archiwum prywatne
Cathedrale Notre-Dame, Luksemburg, fot. archiwum prywatne
Pałac Wielkich Książąt, Luksemburg, fot. archiwum prywatne

Kolejno udaliśmy się na cytadelę Holy Ghost, z której następnie zjechaliśmy windą przez skały (brzmi dziwnie, ale tak było) do dzielnicy Grund. Okolica ta była moją ulubioną w całym mieście. Dzielnica Grund położona jest w dolinie poniżej centrum miasta Luksemburg i przepływa przez nią rzeka Alzette, nad którą znajdują się małe, urocze domki, a część z nich odznacza się charakterystycznym niemieckim stylem. W tym miejscu wysokie skały otaczają okolice ze wszystkich stron, a rzeka podcina ich podstawy. Krajobraz ten w zestawieniu ze słoneczną pogodą i jesiennymi barwami sprawił, że poczułam się jak w bajce. Zdecydowanie polecam tę okolicę, jeśli ktoś z Was kiedyś wybierałby się do Luksemburga. Polecam również przejść się wzdłuż rzeki przez Clausen – krajobraz jest równie malowniczy, a po drodze można zwiedzić także kolejny neogotycki kościół Eglise Sainte-Cunegonde. Finalnie dojechaliśmy do Kirchberg, z którego po wjechaniu windą na most wzięliśmy kolejkę Gare Pfaffenthal, która dowiozła nas na górę wzgórza na tramwaj. Sama przejażdżka była atrakcją samą w sobie i podobnie jak inne środki transportu w kraju była darmowa. Nasze zwiedzanie zakończyliśmy wizytą w Bibliotece Narodowej oraz wystawą dotyczącą muzyki. Jej opisy nie były jednak przetłumaczone na język angielski, w związku z czym zbyt wiele nie zrozumieliśmy, ale za to pooglądaliśmy instrumenty, fotografie i unikatowe plakaty koncertowe. 

Dzielnica Grund, Luksemburg, fot. archiwum prywatne
Dzielnica Grund, Luksemburg, fot. archiwum prywatne
Dzielnica Grund, Luksemburg, fot. archiwum prywatne
Clausen, Luksemburg, fot. archiwum prywatne

DZIEŃ 3 Echternach, szlak Mullerthal i Parlament Europejski

W sobotę wstaliśmy z samego rana i wyruszyliśmy w dalszą podróż. Komunikacja miejska niestety nas zawiodła (co zdarza się tutaj stosunkowo często) i dojazd do Echternach – miasta położonego na północnym wschodzie kraju – zajął nam 2,5 godziny. Jednakże, jeśli dysponowalibyście autem, to z Belvalu jest to tylko godzina drogi, a z miasta Luksemburg około 40 minut. Sama trasa była o tyle interesująca, że przez stosunkowo długi odcinek jechaliśmy wzdłuż granicy z Niemcami, które znajdowały się po drugiej stronie rzeki Sûre. Jeśli mielibyście wolną chwilę, to polecam także wizytę w Trewirze – położonym około 40 minut autem od Echternach najstarszym mieście Niemiec, założonym przez Rzymian w I wieku p.n.e. My niestety nie mieliśmy na to wystarczająco czasu, ale liczę, że uda mi się jeszcze kiedyś tam wybrać. 

Echternach jest najstarszym miastem Luksemburga, założonym w VII wieku. Naszą wycieczkę zaczęliśmy od rynku głównego – Place du Marche, który zaskoczył mnie swoim urokiem. Ujrzeliśmy także mix sezonów – kawiarnie dalej przyozdobione były halloweenowymi dyniami, przy czym pomiędzy budynkami były już rozwieszone świąteczne dekoracje. Po szybkiej kawie na mieście udaliśmy się do Mullerthal – regionu nazywanego potocznie “Małą Szwajcarią”, z którego rozpoczęliśmy nasz mini hike. Jeśli jesteście fanami natury, to szlak pieszy Mullerthal jest obowiązkowym punktem na liście. Biegnie on wzdłuż rzeki Black Ernz, na której możecie znaleźć także niewielki, ale majestatyczny wodospad – Schiessentümpel Waterfall, który jest tam główną atrakcją turystyczną. My nieświadomie obraliśmy najtrudniejszą drogę, gdyż zeszliśmy na dół szlaku, skąd jedyną dostępną ścieżką były śliskie kamienie na rzece oraz błoto dookoła niej. Nie zniechęciło nas to jednak i wspólnymi siłami przedostaliśmy się na jej drugi brzeg (ucierpiały na tym jedynie nasze buty). Piękno wodospadu jednak wszystko zrekompensowało. Wspięliśmy się na niewysoki punkt widokowy, z którego rozpościerał się widok na otaczające formacje skalne i kolorowy las. Znaleźliśmy również miejsce odpoczynku ze stołami piknikowymi, gdzie ku naszemu zdziwieniu spotkaliśmy wycieczkę polskich seniorów. Panie były zdziwione i bardzo niezadowolone, że najbliższy punkt, w którym mogą napić się gorącej herbaty był 2 kilometry stąd. Chwilę z nimi porozmawialiśmy, by lepiej się poznać, po czym wróciliśmy na szlak. Na drogowskazie widniała informacja, że najbliższym punktem jest Kallektuffquel. Nie spodziewaliśmy się, że to co zastaniemy będzie tak wyjątkowe – był to mały zbiornik wodny, z którego woda ściekała ścianą skalną pokrytą mchem na niższe piętro doliny. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Polecam zatrzymać się tam podczas swojej wędrówki po szlaku Mullerthal. Cały ten spacer był magiczny i uważam, że cały region jest miejscem “must-see” podczas podróży do Luksemburga. 

Place du Marche, Echternach, fot. archiwum prywatne
Place du Marche, Echternach, fot. archiwum prywatne
Szlak Mullerthal, fot. archiwum prywatne
Szlak Mullerthal, fot. archiwum prywatne
Wodospad Schiessentümpel, fot. archiwum prywatne
Szlak Mullerthal, fot. archiwum prywatne
Kallektuffquel, fot. archiwum prywatne
Kallektuffquel, fot. archiwum prywatne

Na koniec dnia, przejeżdżając przez Luksemburg w drodze powrotnej do domu, postanowiliśmy przy okazji odwiedzić jedną z trzech siedzib Parlamentu Europejskiego. Wejście do Parlamentu było oczywiście darmowe, a na wejściu musieliśmy odebrać imienną kartę odwiedzającego (którą wyrabia się na miejscu) i przejść przez security check. W środku budynku czekały na nas interaktywne wystawy, które dostarczały informacji o krajach członkowskich UE, członkach Parlamentu Europejskiego oraz o jego działaniu, a także krótkie filmiki przedstawiające życie przeciętnych Europejczyków. Wśród nich znalazły się nagrania polskiego rolnika czy węgierskiej reżyserki, którzy opowiadali o swojej współpracy z UE i zachęcali odbiorców do tego samego – każdy obywatel UE ma prawo złożyć petycję do Parlamentu Europejskiego w dowolnej sprawie. W siedzibie było także kilka stanowisk takich jak mównica, na której można było stanąć i wczuć się w rolę przemawiającego członka PE, oraz podest z flagami państw członkowskich, na którym można było sobie zrobić zdjęcie z tabliczką z napisem “Proud to be European”.

Parlament Europejski, Luksemburg, fot. archiwum prywatne

DZIEŃ 4 Belval i Belvaux

Ostatniego dnia postanowiliśmy, że zrobimy sobie luźniejszy dzień i pośpimy dłużej, jako że moi znajomi mieli tamtego wieczoru iść na koncert Lorde. Przeszliśmy się więc po Belvalu postindustrialnej dzielnicy miasta Esch-sur-Alzette. Niegdyś znajdowały się tam duże huty stali, a sam Belval był jednym z kluczowych miejsc przemysłu stalowego w całym kraju. Po zamknięciu produkcji stali na przełomie lat 70. i 80. obszar ten stał się tzw. “brownfieldem” – opuszczonym przemysłowym miejscem. W odpowiedzi na to na początku XXI wieku rozpoczęto jeden z największych europejskich projektów rewitalizacji terenów poprzemysłowych, zakładających przekształcenie obszaru w nowoczesną dzielnicę miejską: naukową, mieszkaniową, biurową, rekreacyjną i kulturalną. Zachowano jednak elementy przemysłowego dziedzictwa – m.in. piece hutnicze, które zostały odrestaurowane i wkomponowane w nową przestrzeń miejską. W pierwszym etapie prac otwarto nowe budynki takie jak Rockhal największą w kraju salę koncertową (nie licząc stadionu narodowego), pod którą tamtego dnia od rana czekali kolejkujący fani Lorde. W drugiej dekadzie XXI wieku otworzyły się tam kampus Uniwersytetu Luksemburskiego i instytuty badawcze. Obszar ten wydał mi się bardzo interesujący. Osobiście nie przepadam za architekturą postindustrialną, aczkolwiek w tym przypadku byłam pod wrażeniem, jak efektywnie ten teren został zrewitalizowany. Okolica kampusu wygląda bardzo nowocześnie i estetycznie, wydzielone jest sporo miejsc do odpoczynku i rekreacji w postaci stolików z krzesłami oraz ławek, otoczonych niewielkimi sztucznymi zbiornikami wodnymi i modernistycznymi metalowymi rzeźbami. Wszystkie budynki wyglądają nowocześnie, przy czym ich styl mocno wpasowuje się w postindustrialną estetykę. 

Belval, fot. archiwum prywatne
Belval, fot. archiwum prywatne
Belval, fot. archiwum prywatne
Belval, fot. archiwum prywatne

Po zwiedzeniu Belvalu poszliśmy pieszo przez most zawieszony nad torami kolejowymi do dzielnicy Esch-sur-Alzette Brill, w której zatrzymaliśmy się na kawę. Bez skutku poszukiwaliśmy także czynnego sklepu z pamiątkami – w niedzielę, podobnie jak w Polsce, większości lokali w Luksemburgu jest zamknięta. Pobudzeni kofeiną ruszyliśmy w dalszą wycieczkę. Podjechaliśmy busem do Belvaux, w którym poszliśmy spacer po parku. Wdrapaliśmy się na wzgórze, z którego rozciągał się widok na panoramę miasta, a dookoła otaczały nas kolorowe kolory drzew.

Belvaux, fot. archwium prywatne
Belvaux, fot. archiwum prywatne

Po południu wróciliśmy pieszo do akademika, w którym ugotowaliśmy obiad. Nie mieliśmy już żadnych planów na resztę dnia. Moi znajomi szykowali się na koncert, słuchaliśmy muzyki Lorde, aby wczuć się w koncertowy klimat. W pewnym momencie mój przyjaciel poderwał się, wyraźnie zaskoczony tym, co zobaczył. Spojrzałam na niego, pytając ze zmartwieniem, co się stało. Zero odpowiedzi. Zahipnotyzowany czytał coś ze swojego telefonu. Zapytałam ponownie, co się stało?! Wtedy przyjaciel wypowiada najsmutniejsze słowa tego wyjazdu: Lorde odwołała koncert. Problemy żołądkowe. Do koncertu zostały jedynie 2h. W czas. Całe szczęście, że do Rockhal mieliśmy tylko 5 minut pieszo, więc dalej byliśmy w domu. Współczuję jedynie osobom, które siedziały pod halą od rana i tym, które przyjechały na koncert z sąsiadujących państw. Zezłoszczeni i smutni wyłączyliśmy muzykę Lorde i przerzuciliśmy się na Lanę. Nasz wieczór spędziliśmy grając w grę na skojarzenia.

Późnym wieczorem nastał czas pakowania. Następnego dnia o 8:55 rano mieliśmy samolot z lotniska w Charloi. Musieliśmy zatem odbyć szaloną nocną podróż z Belvalu (Luksemburg) do Charloi (Belgia). Normalnie dojechalibyśmy pociągiem do Luksemburga, ale akurat trwała przebudowa torów, zatem o 23:30 musieliśmy już wyjść. Wsiedliśmy w pociąg, który zawiózł nas kilka stacji dalej, po czym stamtąd musieliśmy przesiąść się w bus zastępczy. Wysiedliśmy na Luksemburg Gare, z którego musieliśmy przejść pół godziny pieszo na właściwy dworzec. Na szczęście, Luksemburg jest stosunkowo bezpiecznym miastem, więc pomimo tego, że był środek nocy, nie czuliśmy się zbyt zagrożeni. Po dotarciu na dworzec odczekaliśmy około 45 minut i wsiedliśmy w końcu do naszego busa, który zawiózł nas bezpośrednio na lotnisko, na którym następnie czekaliśmy 5 godzin na samolot. Była to męcząca noc, ale czego nie zrobią studenci, by zaoszczędzić kilkaset złotych. 

REFLEKSJE

Cały wyjazd oceniam bardzo pozytywnie. Uważam, że dobrze spożytkowaliśmy niewielką ilość czasu, którą mieliśmy, zwłaszcza w przypadku Belgii. Sam Luksemburg jest drogi, ale jeśli gotuje się samemu albo kupuje gotowe posiłki np. z Auchan, które są naprawdę porządne – makarony, tortille, sushi, gotowe mięso itd. – za uczciwą cenę 4-10 euro, to można zaoszczędzić sporo pieniędzy. Powiedziałabym, że Luksemburg jest warty odwiedzenia. Zachwyca on zarówno naturą, jak i architekturą – każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jednakże ze względu na jego niewielki rozmiar, 2-4 dni w zupełności wystarczą. Polecałabym połączenie zwiedzania Luksemburga z innym sąsiadującym krajem – Belgią, Francją (Metz, Nancy, Strasburg) albo Niemcami (Trewir). Za miejsce “must see” uznałabym całe miasto Luksemburg, ze szczególnym uwzględnieniem dzielnicy Grund, oraz miasto Echternach i cały Szlak Mullerthal, z naciskiem na wodospad Schiessentümpel i Kallektuffquel. Jeśli interesuje Was postindustrializm, to szczególnie  polecam Belval

Podsumowanie kosztów transportu, opracowanie własne

Transport: 412 zł

Nocleg: 0 zł

Atrakcje i zabytki: 0 zł

Wydatki na miejscu (jedzenie, kawa, pamiątki, łazienki publiczne w Belgii): niecałe 400 zł

Całkowity koszt 4-dniowego wyjazdu po 2 krajach (w tym 5 miastach): około 800 zł

PRAKTYCZNE WSKAZÓWKI

  • większość łazienek publicznych w Belgii jest płatna około 1 euro (lotniska, dworce)
  • łazienki w Luksemburgu są bezpłatne
  • komunikacja miejska wewnątrz Luksemburga jest bezpłatna (wliczają się w to autobusy, tramwaje, pociągi i kolejki)
  • komunikacja w Luksemburgu ma jednak również swoje wady – często występują remonty albo inne wydarzenia losowe, co skutkuje zawieszeniem pewnych linii/stacji oraz objazdami; autobusy stosunkowo często nie przyjeżdżają na czas 
  • w wielu miejscach w Luksemburgu dostępne jest darmowe wifi “eduroam”
  • pogoda w Luksemburgu, zwłaszcza w okresie jesiennym i zimowym, jest zazwyczaj niekorzystna – zachmurzone niebo, deszcz/mżawka, gęsta mgła i silny wiatr (my akurat trafiliśmy na idealną pogodę, bo prawie codziennie było bardzo słonecznie, prawie bezwietrznie i stosunkowo ciepło); na wszelki wypadek polecam jednak zabrać ciepłą bluzę/kurtkę, szalik, nieprzemakalne buty i pelerynę przeciwdeszczową
  • jeśli wybieracie się w okolice wodospadu to polecam założyć najlepiej trekkingowe buty albo chociaż takie, których nie będzie wam szkoda pobrudzić, jako że teren ten jest bardzo wilgotny (ja wzięłam ze sobą moje nowe adidasy, które skończyły całe w błocie…)
  • w Luksemburgu można wszędzie płacić kartą
  • w Luksemburgu można wszędzie pić wodę z kranu (jest bardzo dobrej jakości)
  • podobno w Luksemburgu są na mieście darmowe poidełka z wodą, aczkolwiek osobiście przez 3 dni widziałam tylko jedno, przy czym było ono zepsute

Dodaj komentarz

Trendy