Disney od małego karmił nas bajką o prawdziwej miłości, która pokona wszelkie zło oraz złamie nawet te najmroczniejsze klątwy. W końcu to najlepsze lekarstwo, zarówno na gorszy dzień, wieczny sen, a nawet żabią skórę. Ale czy na pewno odzwierciedla to dzisiejsze realia? Jak wygląda bowiem rzeczywistość randkowania w XXI wieku?

Olga Jamborska/utv Grafika

Miłość to niezwykle owocny temat, towarzyszący nam na każdym kroku. Powstała niezliczona ilość powieści, filmów, artykułów i piosenek, gdzie uczucie to stanowi motyw przewodni. Jest to do tego stopnia spopularyzowany wątek, że w większości dziedzin ma swoją własną kategorie. Przykładowo  komedie romantyczne, które chociaż dziś straciły na popularności, w latach dwutysięcznych przyciągały rzesze widzów. Na myśl od razu przychodzą produkcje pokroju Bridget Jones czy Notting Hill z Julią Roberts i Hugh Grantem w rolach głównych. Początków samego gatunku można się natomiast doszukiwać już w XVI wieku. Pierwowzorem dla dzisiejszych komedii romantycznych były takie sztuki jak Wieczór Trzech Króli, Sen nocy letniej czy Poskromienie Złośnicy, autorstwa Williama Shakespeare’a. Miłość stała się również formą zysku z powodu komercjalizacji świąt takich jak walentynki, które co roku przynoszą producentom czekoladek, laurek i innych upominków ogromne przychody. Reklamy samochodów, perfum oraz biżuterii przedstawiające szczęśliwe pary. Cytując jeden z klasyków gatunku – „love actually is all around”. Czy dzisiejszy obraz miłości odzwierciedla jednak ten przedstawiany w filmach i disneyowskich opowieściach?

Powierzchowność: co w związku liczy się najbardziej?

Jeśli bajkowy świat to Tinder, a jego algorytm to odpowiednik magicznej mocy, ewentualnie złej królowej, to rzeczywiście, baśnie nie kłamały. Chociaż ich autorem jest raczej Stephen King, a nie Walt Disney. Największym zwrotem akcji i apogeum historii jest natomiast moment, w którym główny bohater staje przed ostatecznym wyborem – przesunąć palcem w prawo czy raczej w lewo? Aplikacje randkowe, z których korzysta blisko 300 milionów użytkowników, oraz social media zdecydowanie zmieniły to, jak postrzegane są dziś relacje międzyludzkie, zwłaszcza te romantyczne. Platformy, takie jak wspomniany już Tinder, sprowadzają randkowanie na mieliznę. Niezwykle uprzedmiotawiają i redukują wartość drugiego człowieka wyłącznie do jego cech zewnętrznych. Nagle osoba staje się wyłącznie ładną buzią. Oczywiście, w dalszych etapach złączona w niezwykle romantyczny i szlachetny sposób para ma okazję się bliżej poznać. Ba, z takich interakcji powstało wiele związków, a nawet małżeństw. Pytanie „jak się poznaliście?” spotyka się jednak z niezręczną i wymijającą odpowiedzią, bo przytaczana historia wcale nie brzmi jak książka Jane Austen, a my wcale nie przypominamy Elizabeth Bennet i Pana Darcy’ego. 

Idealnym odzwierciedleniem zjawiska spłycania relacji wyłącznie do estetycznych walorów jest film Materialiści. Produkcja wytwórni A24 miała premierę w czerwcu tego roku i spotkała się z dużym odzewem oraz poruszeniem, nie tylko ze względu na obecność Pedro Pascala na ekranie. Jak sam tytuł wskazuje, fabuła opowiada o materialistycznym postrzeganiu relacji, właśnie tych romantycznych. Główna bohaterka Lucy (Dakota Johnson) jest swatką. Dostaje od swoich klientów długie, często nierealistyczne, listy pełne cech, których szukają w potencjalnym partnerze. Nie raz aspekty fizyczne bądź finansowe, takie jak czyjeś zarobki, zajmują wyższe miejsce niż charakter czy emocjonalność. Chociaż życie zawodowe Lucy kręci się wokół parowania innych ludzi, sama nie znalazła jeszcze drugiej połówki. Ze swoim byłym, długoletnim chłopakiem Johnem (Chris Evans) rozstała się właśnie ze względów finansowych. Wszystko zmienia się jednak, gdy na ślubie swojej klientki poznaje Harry’ego (Pedro Pascal), wręcz perfekcyjnego brata pana młodego, który posiada zarówno „ładną buzię”, jak i majątek z dużą ilością zer na końcu. Niespodziewanie wpada również na byłego partnera, który, aby wspomóc swoją nieudaną karierę aktorską, dorabia jako kelner. Bohaterkę przytłacza fala nostalgii, która niesie na sobie stare, zapomniane uczucia. Jednocześnie rodzą się w niej nowe emocje skierowane w stronę tajemniczego nieznajomego. Co wybierze? Wygrają prawdziwe uczucia czy raczej powierzchowność? Przed takim wyborem stoi dziś wiele osób. 

Pomijając własne odczucia, nowy obiekt zainteresowań czy związek musi spotkać się również z aprobatą „followersów”. Na aplikacjach takich jak TikTok coraz częściej spotkać można sytuacje, w których ktoś tworzy filmik opowiadający o swoich ostatnich doświadczeniach, jak zachowała się jej/jego osoba partnerska itp., a w komentarzach wylewa się fala krytyki, bądź pochwał. Kilkusekundowe nagranie determinuje wartość kompleksowej relacji. Na myśl od razu przychodzi Starożytny Rzym i pollice verso. Igrzyska to internet, gladiator nasz związek, a w rolę skanującego tłumu wchodzą komentujący nieznajomi. Nagle wszyscy są ekspertami, licencjonowanymi terapeutami, którzy po zobaczeniu urywka rzeczywistości, dodatkowo z perspektywy tylko jednej strony, są w stanie ocenić czy dana relacja jest toksyczna i warta kontynuowania, albo może jednak „zasługujesz na więcej”. Tak, wiele osób znajduję się w niezdrowych i destrukcyjnych związkach. Miejscem na rozmowę o takiej sytuacji jest natomiast gabinet terapeuty, ewentualnie grono bliskich znajomych czy rodziny. Szukanie rady wśród anonimowych internautów nie jest raczej mądrym posunięciem. Jedyne w czym social media są pomocne, to kreowanie nieosiągalnych standardów i  nazywanie każdej małej wady toksyczną, czy tzw. „deal breaker”. 

Kim dla siebie jesteśmy?

Jeśli już mamy porównać obecne realia randkowania do jednej ikonicznej pary, idealnym wyborem będzie Carrie Bradshaw i znany, chociaż niekoniecznie lubiany, Mr. Big. Bohaterzy kultowego Seksu w wielkim mieście stali się bowiem inspiracją dla powszechnie już dziś używanego sformułowania – situationship. Opisuje ono rodzaj romantycznej, ale niezdefiniowanej, relacji, która, chociaż nie ma oficjalnego statusu związku, w dużej mierze go przypomina. Jesteście zdezorientowani? Prawdopodobnie tak jak sami uczestnicy, którzy utknęli w nieokreślonej czasoprzestrzeni między przyjaźnią, a posiadaniem partnera. Ze względu na pewien lęk przed zobowiązaniem wiele, zwłaszcza młodych, ludzi stawia na ten rodzaj więzi zamiast klasycznego związku. Koncept monogamii stał się „passe”, a wizja szybkiego ustatkowania nie jest już tak atrakcyjna jak kiedyś. Na to zjawisko składa się wiele czynników, przykładowo sytuacja ekonomiczna. Należy jednak pamiętać, że rekordowo niskie wskaźniki zawierania małżeństw czy dzietności wynikają również z faktu, że młodzi ludzie zwyczajnie nie chcą wychodzić za mąż/żenić się i posiadać dzieci. 

Chociaż kultura randkowania w XXI wieku zdecydowanie posiada swoje mankamenty, nie można jej wyłącznie demonizować. Brak wchodzenia w związki może oczywiście wynikać z wad systemu, ogólnego rozpadu społeczeństwa i zerwanych więzi, ale jednocześnie stanowi przejaw emancypacji. Wiele kobiet nie decyduje się na poważne relacje, małżeństwo czy posiadanie potomstwa z jednej prostej przyczyny – bo nie musi. Pokłosie feminizmu, jakim jest niezależność ekonomiczna, uwolniło je od tego przymusu. Tak naprawdę niezależnie od płci, młodzi ludzie przestali definiować się przez romantyczne relacje. W ostatnich tygodniach w Internecie burzę wywołał artykuł Is Having a Boyfriend Embarrassing Now?, autorstwa Chanté Joseph. Social media podzieliły się na dwa obozy, ten broniący swoich partnerów i ten przyznający tytułowi racje. Większość z nich zapewne nie sięgnęła nawet do magazynu Vogue, by samodzielnie zapoznać się z lekturą. Artykuł porusza bowiem temat krytyki wobec osób w heteroseksualnych związkach, które budują swoją całą osobowość wokół posiadania partnera bądź partnerki. Influencerki, które powielają ten schemat, tracą obserwujących, co pokazuje narastającą chęć decentralizacji romantycznych relacji wśród młodzieży. Dla dużej części osób zdecydowanie ważniejsze stają się platoniczne więzi, a zamiast na potencjalnego partnera stawiają na samorozwój. 

Dodaj komentarz

Trendy