Miejsce warte odkrycia na nowo – Zachęta

Jeśli brakuje Ci obcowania ze sztuką, czasem nie trzeba szukać daleko – po miesiącach odwiedzania najróżniejszych wystaw postanowiłam od nowa odkryć Zachętę.

Zwykle staram się pisać o muzeach mniej znanych, które mogą zainteresować zarówno osobę mieszkającą w stolicy od niedawna, jak i rodowitego Warszawiaka. Moje częstsze wizyty w instytucjach kultury zaczęły się jednak, kiedy – niecały rok temu – uświadomiłam sobie, że nigdy nie byłam w Zachęcie, chociaż całe życie mieszkam w okolicach Warszawy. Zaczęłam zastanawiać się, czy są jeszcze jakieś ciekawe muzea i galerie, których jeszcze nie miałam okazji zobaczyć. Okazało się, że w stolicy pełno jest interesujących miejsc, o których nawet nie miałam pojęcia. W obcowaniu z kulturą nie chodzi jednak o to, żeby odkryć coś nieznanego nikomu, a poszerzyć własne horyzonty – dlatego tym bardziej warto odwiedzać również te miejsca, o których często się mówi i w których był (prawie) każdy. Kto wie, może każdy ma taką swoją Zachętę?

Jedną z wielu zalet galerii, którą odwiedziłam tym razem, jest to, że nie trzeba z dużym wyprzedzeniem planować wizyty – gmach znajduje się niedaleko Kampusu Głównego UW i można spontanicznie przejść się tam choćby na okienku. Taką wycieczkę można powtórzyć raz na jakiś czas, żeby zobaczyć kolejne, coraz to nowsze wystawy. Wizyta w Zachęcie to również rozrywka na każdą kieszeń, ponieważ bilet studencki kosztuje tylko 2 zł, a w czwartki jest wstęp wolny. Ze względu na to, że zauważyłam dużą różnicę w cenie biletu ulgowego i normalnego (20 zł), polecam korzystać ze zniżek jak najczęściej podczas studiów – po obronie korzystanie z dóbr kultury okaże się znacząco droższe, tym bardziej studia to dobry moment, żeby odkrywać ciekawe miejsca.

Aktualnie przy ul. Małachowskiego są dwie wystawy: „Malarz klęczał, jak malował” Ignacego Czwartosa oraz „!Reakcje” Stasysa Eidrigevičiusa. Pierwszą z nich można obejrzeć do 28 maja, a jej autor wypracował dość charakterystyczny styl, chociaż w jego działach widać inspiracje m.in. twórczością Kazimierza Malewicza, znanego na przykład dzięki obrazowi „Czarny kwadrat na białym tle” – w malarstwie Czwartosa wzory geometryczne również są częstym motywem, jednak to charakterystyczna paleta barw wyróżnia artystę na tle innych: dominują przygaszone odcienie, przeważnie szarości i zielenie.

Na wystawie „Malarz klęczał, jak malował” można zobaczyć głównie portrety oraz dzieła poświęcone tematyce śmierci, z czym łączą się nawiązania do II wojny światowej czy żołnierzy wyklętych. W sztuce Czwartosa przewijają się także motywy religijne i odniesienia do sztuki średniowiecznej, ze szczególnym uwzględnieniem motywu danse macabre. Trzeba przyznać, że ten element niezwykle pasuje do jego twórczości.

O ile sama tematyka niekoniecznie przypadła mi do gustu, sądzę, że warto samemu wyrobić sobie opinię na temat wystawy Czwartosa, warto także od czasu do czasu zatrzymać się na chwilę, ponieważ niektóre jego prace przedstawiają tematykę przemijania w zaskakujący, skłaniający do refleksji sposób – mnie osobiście bardzo zapadł w pamięć obraz przedstawiający żołnierzy pociętych tak, że mieli przypominać pokrojone, martwe ryby. Takie ujęcie śmierci podczas wojny jest moim zdaniem bardzo wymowne.

W ramach ciekawostki mogę dodać, że warto zwrócić uwagę na żółto-czerwony szalik na autoportrecie Czwartosa, znajdującym się po prawej stronie zaraz przy wejściu. Te barwy to nie przypadek – w ten sposób artysta chciał podkreślić, że jest wiernym kibicem klubu piłkarskiego Korona Kielce. Chociaż nie jestem fanką piłki nożnej, odebrałam ten element naprawdę bardzo ciepło – widać, że twórca potrafi nawiązać do trochę bardziej przyziemnej tematyki. W pewien sposób ten żółto-czerwony akcent sprawił, że artysta okazał się bardziej ludzki, pokazał, że jest człowiekiem takim jak my.

Druga wystawa, „!Reakcje” Stasysa Eidrigeviciusa, zrobiła na mnie jednak o wiele większe wrażenie. Jak sama nazwa wskazuje, artysta swoimi dziełami niejednokrotnie odnosi się do otaczającej go rzeczywistości, swoją sztuką w pewien sposób reaguje na bieżące wydarzenia i nie tylko. W opisie przy wejściu na wystawę można przeczytać, że Eidrigevicius „przekształca rzeczywistość w wizualną metaforę”, co wydaje się niezwykle trafnym określeniem. W obliczu wojny zapewne wielu zwiedzającym zapadną w pamięć obrazy z 2014 roku odnoszące się do sytuacji na Ukrainie, w 2023 roku chyba jeszcze bardziej aktualne i poruszające.

„!Reakcje” moim zdaniem zachwycają jednak najbardziej groteskowością. Większość obrazów, w szczególności te znajdujące się na początku wystawy, nie odnoszą się wprost do konkretnych wydarzeń, jednak przyglądając się im, można wyczuć melancholijny, wręcz mroczny nastrój. Co autor miał na myśli? Z pewnością pozostawił duże pole do interpretacji, co z pewnością ucieszy każdego stałego bywalca galerii i muzeów – można spędzić dużo czasu, zastanawiając się nad tym.

Uwagę na tej wystawie przyciągają również instalacje i rzeźby. Wchodząc do pierwszej sali, zwiedzający od razu zauważa fortepian z wyraźnie wydłużonymi klawiszami. Wydaje mi się, że w tym przypadku interpretacji może być tyle, co zwiedzających, jednak osobiście odczytałam tę instalację jako metaforę współczesnego życia, pełnego coraz to większych doznań i silnych bodźców. W drugim pomieszczeniu znajduje się natomiast instalacja „Flaga” – maszyna do szycia zszywająca biały i czerwony materiał, odnosząca się oczywiście do tematyki narodowościowej, konieczności nieustannego tworzenia państwa, w którym żyjemy.

Niezależnie od tego, na jaką wystawę trafię akurat w Zachęcie, to właśnie podoba mi się w tej galerii najbardziej – niedosłowne spojrzenie na sztukę, dzięki któremu wszystko może mieć wartość artystyczną, nawet maszyna do szycia czy wieszak na ścianie. Taką sztukę oczywiście często poddaje się krytyce, natomiast uważam, że w jakiś sposób sztuka współczesna, często bardzo niedosłowna, kształtuje naszą wrażliwość artystyczną – choćby dlatego warto od czasu do czasu zajrzeć do Zachęty.

Kiedy pół roku temu zaczęłam pisać o muzeach, chciałam przede wszystkim pokazać, że nie są nudne – często w ten sposób je postrzegamy, szczególnie jeśli w dzieciństwie byliśmy trochę przymuszani do wizyt w instytucjach kultury. Po przyjrzeniu się, jak wiele jest różnych muzeów w samej Warszawie, okazuje się jednak, że każdy może znaleźć coś dla siebie – szczególnie że wystawy muzealne stają się coraz bardziej urozmaicone o elementy interaktywne, zdarzają się miejsca, w których wszystkich eksponatów można dotykać lub nawet na nich grać. Co więcej, wyjścia do muzeów są zarówno ciekawym pomysłem na spędzenie wolnego czasu, jak i okazją do wyjścia poza swoją strefę komfortu – dla jednej osoby może to być poszerzenie swojej wiedzy na temat Dalekiego Wschodu, a dla kogoś innego właśnie o próbę spojrzenia na sztukę współczesną z większym zrozumieniem. Przez kilka lat studiowania w Warszawie można naprawdę dużo zobaczyć – możliwości są ogromne, czasem trzeba po prostu się rozejrzeć. Osobom, które chciałyby przekonać się do muzeów, ale nie do końca wiedzą, jak zacząć, polecam sprawdzić najpierw Zachętę albo inne takie miejsce, do którego od dawna się wybieraliście, a jakoś nigdy się nie udało. Nie trzeba szukać daleko – sztuka jest naprawdę na wyciągnięcie ręki i na każdą kieszeń.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s