Dezinformacja jest plagą XXI wieku, na którą podatnych jest wiele osób, również tych dobrze wykształconych. Jej cele są różne, jednak przede wszystkim ma ona wpływać na nastroje społeczne. Fake newsy na szeroką skalę wykorzystywane są przez Rosję w obecnej wojnie w Ukrainie. O tym, jak działa dezinformacja rosyjska, na ile jest niebezpieczna i jak można się przed nią bronić rozmawiałam z Marcelem Kiełtyką, członkiem zarządu organizacji fact-checkingowej Demagog.

Zuzanna Świerczek: Czy myśli Pan, że można sformułować taki wniosek, że dezinformacja rosyjska jest wymierzona w dane kraje, w zależności od wzorców kulturowych i poziomu edukacji w nich?
Marcel Kiełtyka: Tak, jak najbardziej. Propaganda kremlowska jest kierowana w zależności od tego, jakie cele chce osiągnąć i do jakich aktorów ma trafić. Będzie ona dotyczyć innych obszarów w państwach Zachodu, a innych w Polsce, chociaż te narracje bardzo często się ze sobą łączą i przenikają. Zdecydowanie inne fake newsy będą skuteczne na przykład w państwach globalnego Południa, w Afryce, inne w Ameryce, a jeszcze inne w Stanach Zjednoczonych. U nas na szczęście bardzo mało ludzi powiela tą prokremlowską propagandę, która mówi o tym, że to Rosjanie są tak naprawdę atakowani przez NATO i zły, zgniły Zachód. Ta narracja oczywiście wydaje się absurdalna, nie wierzymy w nią, natomiast jest dosyć skuteczna w innych częściach globu.
Rosyjska dezinformacja dotyczy wielu tematów związanych z wojną i jej następstwami. W jakich obszarach jest szczególnie niebezpieczna?
Zależy to od danego państwa i tego, jaka narracja jest w nim najskuteczniejsza do podburzania nastrojów społecznych oraz siania niepokoju. W Polsce dotyczy ona szczególnie uchodźców. Społeczeństwo polskie jest w ostatnim czasie coraz bardziej podzielone, jeśli chodzi o pomoc, również systemową, ludziom, którzy uciekają przed wojną. Na początku było dużo przypadków tej propagandy na granicy z Ukrainą. Teraz mówi się o kolejnych fake newsach związanych z nadawaniem PESEL-u czy korzystaniem z usług ochrony zdrowia. Również straszy się, że Ukraińcy będą przynosić do Polski różne choroby. To nie jest jednak tak, że jedna fałszywa informacja będzie miała wpływ na to, że od razu będziemy lubili Ukraińców czy też nie. Dopiero kilka, kilkanaście fake newsów, które będą stosowane przez długi czas, może wywołać zmiany nastrojów i doprowadzić do chaosu.
Jakie kanały są najczęściej wybieranymi, jeśli chodzi o szerzenie dezinformacji rosyjskiej? Jest ich dużo, jednak które są najbardziej skuteczne?
To znowu zależy od tego, do jakich aktorów Rosja chce trafić. Jeśli chodzi o Polskę i państwa Zachodu, to zdecydowanie media społecznościowe są najbardziej skutecznymi kanałami. Głównie Facebook i Twitter, gdzie posty rozchodzą się viralowo. Twitter to akurat ciekawy przykład, ponieważ w Polsce jest to raczej zamknięte medium. Znajdziemy tam głównie dziennikarzy i polityków. W tym przypadku działania informacyjne będą przybierały całkiem inną formę niż na przykład na Facebooku. Na Twitterze kremlowska dezinformacja stara się działać trochę na poziomie chaosu dezinformacyjnego, a trochę też wykorzystywać dziennikarzy czy polityków do przekazywania dalej tych narracji. Świetnie to było widać, kiedy zamieszczono na tym portalu fotografię Ambasady rosyjskiej z dymem w tle. Pojawiło się wówczas mnóstwo teorii spiskowych mówiących o tym, że Rosjanie palą dokumenty, co od razu kojarzyło się z paleniem dokumentów w ambasadzie rosyjskiej w Kijowie, dzień przed wybuchem wojny. Niestety, te narracje zaczęli powielać także niektórzy dziennikarze.
Jakie są różnice pomiędzy szerzeniem dezinformacji na Twitterze a na Facebooku?
Facebook działa całkiem inaczej niż Twitter, ponieważ na Facebook’u mamy innego odbiorcę. Tutaj trafiamy do tych przysłowiowych “zwykłych Kowalskich”, którzy są zdecydowanie bardziej narażeni na nabranie się na prorosyjską dezinformację niż dziennikarze i politycy. Na Facebooku był na przykład taki fake news, który mówił o tym, że Pan poszedł ze swoją córeczką do szpitala. Dziewczynka miała złamaną nogę lub rękę i rzekomo nie została przyjęta przez lekarza, ponieważ przed nią pierwszeństwo mieli Ukraińcy. To jest typowa narracja prokremlowska, która ma wywołać negatywne emocje w stosunku do uchodźców z Ukrainy.
A jak wygląda dezinformacja rosyjska w Ukrainie? Czy wpływa ona na przykład na morale armii ukraińskiej?
Myślę, że główny cel walki dezinformacyjnej na terenie Ukrainy, jeśli chodzi o Rosję, polega na tym, żeby osłabiać właśnie morale zarówno żołnierzy, jak i cywilów. Główną bronią w ręku Rosjan są jednak działania militarne. Oczywiście, w ukraińskiej sieci informacyjnej rozprzestrzeniane są różne fake newsy, ale są one stosunkowo nieskuteczne. Pewnie fałszywe informacje stosowane są też do akcji dywersyjnych i raczej po to, żeby ta narracja przebijała się do innych aktorów za granicą, czyli państw Zachodu, NATO czy globalnego Południa.
Od początku wojny zaczęło pojawiać się dużo zdjęć w Internecie, które rzekomo przedstawiły obecny wydarzenia w Ukrainie. Na fotografiach byli najczęściej ranni cywile oraz dzieci na tle manewrów wojennych. Zazwyczaj jednak pochodziły one z okresów wcześniejszych, na przykład zostały zrobione w 2014 roku, podczas aneksji Krymu. Z czego wynika powielanie takich zdjęć? Jaki to ma cel?
Pamiętam takie słynne zdjęcie Witalija Kliczko z karabinem maszynowym, które miało pokazywać, że Witalij walczy za Kijów, jest na froncie. Było ono powielane chyba przez wszystkie media w Polsce. Później okazało się, że fotografia została wykonana w 2021 roku podczas ćwiczeń wojskowych. To nie jest w ogóle szkodliwy fake. On ma jeden konkretny cel: zmotywowanie Ukraińców do walki i podniesienie morale społeczeństwa. Witalij Kliczko jest merem Kijowa, więc chciano pokazać, że przywódcy nas nie opuścili i walczą za kraj. Z drugiej strony pojawiały się filmiki, gdzie w tle było dużo takich worków, które wykorzystuje się do zakrycia ciał poległych. W pewnym momencie zaczynały się one ruszać, a z niektórych wychodziły “żywe trupy”. Do tych filmików był jeszcze podłożony głos komentatora, który opisywał, co się dzieje na Ukrainie. Nagrania miały sugerować, że rzekomo nie ma w ogóle ofiar na tej wojnie, ponieważ nie ma żadnej wojny, a media manipulują światem i kłamią nam w żywe oczy. Potem okazało się, że był to fragment teledysku, starego filmu, umieszczonego w fałszywym kontekście.
Pamiętam, że podobny filmik do tego, o którym Pan opowiada, był powielany w czasie pandemii. Miał on wtedy pokazać, że pandemii nie ma, a w szpitalach ludzie nie umierają, tylko leżą statyści.
Całkiem możliwe. Już dokładnie nie pamiętam, natomiast faktem jest, że bardzo dużo narracji dezinformacyjnych, które były wykorzystywane podczas pandemii, jest teraz wykorzystywanych w prokremlowskiej propagandzie. To są dokładnie te same mechanizmy. Podczas pandemii mówiło się o tym, że media kłamią, teraz też się mówi, że media kłamią, tylko oczywiście w innym kontekście. Podczas pandemii mówiło się, że to wszystko to wielki spisek korporacji farmaceutycznych, teraz jest to spisek NATO i Zachodu przeciwko Rosji. Z naszego doświadczenia wynika, że zarówno schematy, jak i kanały wcześniej wykorzystywane do szerzenia fake newsów antyszczepionkowych, są teraz wykorzystywane do szerzenia propagandy prokremlowskiej. Pamiętam raporty Wall Street Journal, w którym powoływali się na dane wywiadowcze. Autorzy pisali w nim, że za dezinformacją wobec szczepień stoją Rosjanie. Jeżeli wykorzystywane są te same kanały, to łatwo możemy się domyślić, kto stoi dzisiaj za fake newsami antyukraińskimi.
Tak samo w Polsce mówi się, że te same kanały, które szerzyły dezinformacje o szczepionkach, szerzą teraz dezinformacje o wojnie czy uchodźcach.
I tak jest. Tylko pytanie, jaka jest tego skala. Znam różne dane. Jedne mówią o tym, że 90 proc. tych kont powiela nową narrację, Nie wydaje mi się jednak, żeby było ich aż tyle. NASK (red. Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa) wydał raport, w którym przeanalizował ponad 200 kont. Z ich badań wyszło, że było to około kilku procent. Według nas, tak na oko, bo nie robiliśmy badań, jest od kilku do kilkunastu procent wszystkich kanałów antyszczepionkowych, co wydaje się naturalne. Mają one już zbudowaną swoją sieć profili, które łatwo mogą podbijać pewne narracje.
Czy można wprowadzić jakieś systemowe rozwiązania, które powstrzymałyby dezinformację rosyjską, a w szerszym kontekście oczywiście każdy inny rodzaj dezinformacji?
Na pewno odpowiednia legislacja zarówno na poziomie państwowym, jak i międzynarodowym jest bardzo potrzebna. Przy Komisji Europejskiej prowadzone są prace nad różnymi aktami prawnymi, które mają wyznaczyć ramy działalności największych platform społecznościowych. Myślę, że właśnie od bit techów powinniśmy zacząć. Trzeba prawnie określić, co mogą robić, a czego nie. Musimy również wywrzeć na nich presję, żeby bardziej walczyły z dezinformacją. Prawda jest taka, że fake newsy, na przykład na Twitterze, rozchodzą się 6 razy szybciej niż informacje prawdziwe. Jest nawet takie powiedzenie, że zanim prawda zdąży włożyć buty, kłamstwo obiegnie cały świat. Rzeczywiście coś w tym jest, ponieważ fałszywe informacje i teorie spiskowe sprzedają się dużo lepiej, szczególnie na platformach społecznościowych.
Dlaczego tak się dzieje?
Fake newsy bazują na emocjach, a one są niezbędne do tego, żeby utrzymać naszą uwagę na przykład scrollując Facebooka. On zarabia na tym, że my jesteśmy na platformie jak najdłużej i przewijamy walla. Konta na Facebooku są nastawione przede wszystkim na zyski, ale są jednak pewne granice. Mamy kilka takich przykładów, chociażby afera Cambridge Analytica oraz oczywiście pandemia COVID-19, która przyniosła taką falą dezinformacji i fake newsów, że my, w naszej codziennej pracy fact-checkingu myśleliśmy, że już tego nic nie przebije. Wtedy przyszła wojna i, niestety, nadal jest to samo. My nie uczymy się na błędach, a platformy, mimo podjęcia jakichś działań, robią za mało.
A co można zrobić w kwestiach edukacyjnych?
Uczyć od małego dzieci w szkole o tym, jak świadomie korzystać z Internetu i mediów społecznościowych. W Polsce nie ma specjalnego programu, który by edukował o tym, co jest faktem, co jest opinią, jakie są rzetelne źródła informacji w Internecie. To są podstawowe zagadnienia, od których należy zacząć. Ministerstwo Edukacji powinno przygotować we współpracy z Ministerstwem Cyfryzacji, które swoją drogą niedawno zostało zlikwidowane, program edukacji cyfrowej od najmłodszych lat, na przykład na wzór tego, co się dzieje w Skandynawii. Tam już kilkulatków zaczyna się uczyć, jak korzystać świadomie z Internetu czy mediów społecznościowych. Myślę, że edukacja jest takim głównym orężem w walce z dezinformacją, bo niestety, informacji jest coraz więcej, a przez to też skala fake newsów się powiększa.
Zanim zostaną wprowadzone zmiany systemowe, co może zrobić każdy z nas, aby uchronić się przed dezinformacją?
Ja bym przede wszystkim polecił z rozwagą komentować i reagować na treści, które pojawiają się w mediach społecznościowych. Nie podawajmy dalej informacji, których nie jesteśmy pewni, tym bardziej, jeśli wywołują w nas skrajne, negatywne emocje. Uważajmy na zdjęcia wyrwane z kontekstu. Sprawdzajmy datę, czas, miejsce i okoliczności, w jakich powstała fotografia. Używajmy takich narzędzi, jak odwrócone wyszukiwanie w Google grafika czy rozszerzenie RevEye. Co więcej – zwracajmy uwagą na poprawność językową tekstów, które czytamy w Internecie oraz postów w mediach społecznościowych. Jeśli widzimy w nich dużo błędów językowych, stylistycznych i ortograficznych albo jakieś rusycyzmy, dziwnie brzmiące sformułowania lub kalki językowe, to jest to znak, żeby zachować wzmożoną czujność. Ufajmy tylko wiarygodnym i rzetelnym źródłom informacji, a nie postom podanym przez anonimowego użytkownika w Internecie. W polskiej przestrzeni internetowej dalej pojawia się dużo clickbaitów, więc czytajmy cały tekst, nie tylko tytuły i nagłówki. Korzystajmy też z pomocy portali fact-checkingowych, takich jak Demagog. Pamiętajmy, że udostępniając jakąś niesprawdzoną wiadomość albo zostawiając zwykłego like, przyczyniamy się do szerzenia dezinformacji prokremlowskiej. To jest trochę tak, jakbyśmy wkładali dodatkowy nabój do magazynku rosyjskiego żołnierza.