W najbliższy weekend obywatele Republiki Czeskiej rozstrzygną, kto przez kolejne 5 lat będzie ich nowym prezydentem. Potencjalny wynik wyborów wzbudza wiele emocji. Jednak czy są one współmierne do rangi tego wydarzenia?
Czytaj więcej: Zmiany nad Wełtawą
W połowie stycznia u naszych sąsiadów odbyła się pierwsza tura głosowania. Wygrał ją Petr Pavel, nieznacznie pokonując Andreja Babiša. Chociaż o prezydencki fotel ubiegało się ośmioro kandydatów, tak naprawdę liczyło się tylko troje z nich. Andrej Babiš, były premier, a jednocześnie biznesmen oskarżany m.in. o korupcję, cieszący się złą sławą wśród znacznej części społeczeństwa. Jego kontrkandydatem jest Petr Pavel – emerytowany generał, były szef Sztabu Generalnego Armii Republiki Czeskiej oraz były przewodniczący Komitetu Wojskowego NATO. Trzecią kandydatką była Danuše Nerudová – ekonomistka, rektorka Uniwersytetu w Brnie, która jednak po pierwszej turze pożegnała się z nadzieją na prezydenturę.
Jak informuje gazeta „Lidové noviny“, Pavel i Babiš otrzymali odpowiednio 35,4% oraz 34,99% poparcia. Przy 68-procentowej frekwencji w 10-milionowym państwie, oznacza to różnicę rzędu 20 tys. głosów. Nerudová, na którą zagłosowało 14% wyborców, od razu zadeklarowała swoje poparcie dla Pavla.
Władza i wielki biznes
Andrej Babiš do 2021 roku pełnił funkcję premiera, a jeszcze wcześniej ministra finansów. Jest on nie od dziś – w przeciwieństwie do Pavla i Nerudovej – faktycznie związany z polityką. W 2011 roku, na kilka lat przed przyjęciem teki ministra, założył partię ANO, która w 2013 roku weszła do parlamentu. Okres rządów Babiša był naznaczony aferami, które nie były obojętne dla jego reputacji. Sam fakt, że tak ważne funkcje w państwie sprawował jeden z najbogatszych ludzi w kraju, już na wstępie odstręczał wielu wyborców. Od lat 90. Babiš zarządza bowiem gigantycznym koncernem Agrofert, który skupia w sobie spółki z branży spożywczej, handlowej, czy rolnej. Będąc już przewodniczącym ANO, nabył grupę mediową MAFRA, skupiająca najbardziej popularne media w kraju. Po drodze pojawiły się jeszcze zarzutu o defraudację unijnych środków, które nie pozostały bez echa w opinii publicznej. Dlaczego pomimo poważnych zarzutów Andrej Babiš nadal gromadzi tak liczną grupę wyborców? Odpowiedź jest zapewne złożona. Wiele jednak wyjaśnia jedno słowo: populizm. Podatni na retorykę lidera partii ANO są, chociażby emeryci. Jednak również oni dostrzegają wysokie ceny na sklepowych półkach, do czego rękę przykłada sam Babiš.
– Widocznym problemem w Czechach jest inflacja. Nastroje społeczne obracają się w tej sytuacji przeciwko rządowi, co wykorzystuje Babiš, oskarżając go o wywołanie takiego stanu rzeczy. W rzeczywistości to on sam, będąc właścicielem wielkiego holdingu spożywczego, mógłby obniżyć ceny, tymczasem wykorzystując inflację, robi zupełnie odwrotnie – tłumaczy prof. Marcin Filipowicz, znawca literatury czeskiej i słowackiej, wykładowca w Instytucie Slawistyki Zachodniej i Południowej UW oraz na Uniwersytecie w Hradcu Králové.
– Widać tu całą patologię połączenia wielkiego biznesu z polityką. Wielki biznes realizuje swoje interesy, jednocześnie zawłaszczając ludzi hasłami populistycznymi – dodaje.
Nowa figura w grze
Wielu komentatorów wskazuje, że w związku z powyższym to właśnie Pavel jest faworytem w prezydenckim wyścigu. Złośliwi mogliby jednak powiedzieć, że jego największą zaletą jest fakt, iż nie jest Babišem. W swojej kampanii kładzie nacisk na kreowanie wizerunku jako osoby będącej blisko „zwykłych ludzi” i ich problemów. Symboliczne stały się flanelowe koszule, które generał chętnie zakładał na spotkania z wyborcami.
– To symbol tego, że ci ludzie chcą na mnie głosować. Taki jest mój styl, lubię takie koszule i to uczyniliśmy jako motyw przewodni kampanii – mówił generał Pavel Adrianowi Bąkowi, dziennikarzowi „Raportu o stanie świata”, podczas jednego z przedwyborczych spotkań w Pradze.
Jak dodaje, jest to symbol wolnego czasu i zabawy. Nie da się ukryć, że Pavel w ten sposób chce pokazać się jako jeden z tysięcy „zwykłych Czechów”, który po tygodniu ciężkiej pracy lubi wyjechać na swoją podmiejską działkę i w wygodnej koszuli pielęgnować swój ogródek.
To jednak – bądź co bądź charakterystyczny, ale jednak nie najbardziej istotny – element wizerunku. Jednak to właśnie odpowiedni image jest jedną z najważniejszych cech, jakie ma przejawiać prezydent. Warto skupić się na postulatach wyborczych generała Pavla. Wśród nich znalazły się kwestie związane z polityką zagraniczną, nowoczesną gospodarką, czy środowiskiem. Interesujący może wydawać się postulat związany ze wsparciem rozwoju cyfryzacji sektora publicznego, czy rozwojem małych i średnich przedsiębiorstw. Uwagę poświęcił także oświacie, wyrażając chęć podniesienia prestiżu nauczycieli i szkolnictwa. Czytając wyborcze postulaty Pavla, trudno oprzeć się wrażeniu, że zostały sformułowane w sposób ostrożny, raczej na zasadzie poparcia dla idei, a nie konkretnych działań. I słusznie, bo prezydent nie może w Czechach zbyt wiele.
Cieniem na wojskowej karierze generała Pavla kładzie się epizod członkostwa w partii komunistycznej w latach 80. Jednak on sam odżegnuje się od tego, przyznając, że był to błąd, a w tych czasach przystąpienie do partii było normą. Nie wygląda to zresztą tak źle na tle Andreja Babiša, który do swojej – udowodnionej zresztą – współpracy z StB, którą można określać jako odpowiednik polskiej SB, przyznać się nie chciał. Należy tu wspomnieć, że komunistyczna przeszłość osób publicznych nie wzbudza w Czechach takich emocji jak w kraju nad Wisłą, a komunizm zawsze cieszył się tam większym poparciem.
O co tyle hałasu?
Im bliżej otwarcia lokali wyborczych, tym temat wyborów mocniej rozgrzewa społeczeństwo. Czy słusznie? Zakres prerogatyw prezydenta w Republice Czeskiej jest dość wąski, a on sam pełni funkcję raczej reprezentatywną. Konstytucja przydziela mu raczej obowiązki, takie jak nominacja rządu, jednak on sam nie ma zbyt dużego wpływu na podejmowane decyzje.
Można zadać pytanie, czy wybór pomiędzy Pavlem a Babišem jest równoznaczny z obraniem odpowiednio kursu proeuropejskiego lub prorosyjskiego w czeskiej polityce. Czy jednak to, kto pełni funkcję prezydenta, ma polityczne znaczenie?
– W warstwie retorycznej, budowania polityki symboli, kreowania emocji, można odpowiedzieć twierdząco, natomiast w sferze realnej polityki – nie. On właściwie nic nie może – odpowiada prof. Marcin Filipowicz.
Zaznacza też, że zdaniem wielu konstytucjonalistów, wprowadzenie bezpośredniego systemu głosowania nie było dobrym pomysłem. Do 2013 roku wybory były pośrednie, a prezydenta, w bardzo skomplikowanym systemie, wybierało zgromadzenie narodowe. Jak uważa nasz rozmówca, wprowadzenie opcji wyborów bezpośrednich sprawiło, że wybory prezydenckie wywołują w społeczeństwie skrajne emocje, niewspółmierne do rangi wydarzenia. Przekłada się to na wywoływanie podziałów w społeczeństwie.
Nie ulega jednak wątpliwości, że jeżeli już funkcja taka istnieje, obywatele chcą być reprezentowani godnie. Prezydent cieszący się szacunkiem i poparciem społecznym jest bez wątpienia dobrą wizytówką kraju za granicą. A to w coraz bardziej zglobalizowanym świecie nie pozostaje bez znaczenia.